8 maja to dzień wspomnienia św. Stanisława Szczepanowskiego-Biskupa.
Przedstawiamy fragmenty tekstu z  książki "Kraków rys historyczny do połowy XVIIw", wydanej w 1906r w Łodzi nakładem Dziennika "Rozwój", który przez chwilę pozwala znaleźć się w starym Krakowie i wraz ze św. Jackiem uczestniczyć w uroczystościach powitania bulli kanonizacyjnej św. Stanisława -pierwszego Polaka, który został ogłoszony świętym.

"Zaledwie 12 lat upłynęło od owego strasznego najścia tatarów, kiedy przyszła wieść, ze papież wydał bullę kanonizacyjną św. Stanisława. Powstała ona za staraniem dominikanina Jacka Odrowąża, który przed dwudziestu paru laty przybył do Krakowa i osiadł wraz ze swoim przyjacielem Czesławem, również później, jak Jacek kanonizowanym.
Teraz wieziono uroczyście bullę z Rzymu i w lecie miała być ogłoszoną w kościele katedralnym. Rozniosło się to szybko po całej Polsce, w której radość zapanowała wielka.
-Teraz, kiedy mamy świętego Polaka w niebie, to będzie za nami patronował do Boga Ojca i Syna i Ducha świętego...teraz nam się nic złego stać nie może mówili do siebie polacy...-Taki patron, to w niebie dobra opieka, bo on tam już Jezusowi Chrystusowi wszystko dokumentnie wyłoży, jak jest u nas i jak szanują jego chrześcijańską wiarę...
Poseslstwo z bullą szło długim gościńcem z Rzymu. Droga wiodła przez Wiedeń, za Wiedniem niedaleko rozpoczynają się kraje słowiańskie. Morawy ciągną się długim pasem, a i Czechy już niedaleko. Wieść się też szybko rozniosła. To też do Krakowa ze wszystkich stron szły procesye. Książęta na czele tych procesyi postępują jedni na koniach, inni pieszo, niektórzy boso. Za procesyami dążą księża świeccy i zakonni, opaci i biskupi, a następnie dwór cały, a nawet księżniczki.
Z Mazowsza pielgrzymują pobożni książęta mazowieccy:Kazimierz i Ziemowit. Mazury niezbyt bogato ubrani niosą chorągwie feretrony i światło. Wszystko to idzie boso ze śpiewami pobożnymi, a za nimi bryki i wozy ładowne w żywność, jak obóz wielki. Idą mil przeszło czterdzieści, a gdzie po drodze znajdą kościół, to mszy świętej słuchają; a gdy nie trafią, to zaraz ołtarz ustawiają w cieniu, a ksiądz mszę świętą czyta, lub śpiewa. Ze Śląska kompanie pobożnych mają znacznie bliżej. Prowadzi swoją druzynę Bolesław Łysy, śpieszy się też Konrad na Głogowie, za nimi idą Mieczysław na Opolu, Kazimierz na Bytomiu i Przemko z Raciborza. Wybrał się też i Henryk Wrocławski. Najdalej mają inowrocławianie i pomorczycy, bliżej sieradzanie i kaliszanie.
Procesye spotykają się na gościńcach szerokich, często schodzą się razem i śpieszą, aby na czas dotrzeć do stolicy. Po drodze przyłączają się do nich pojedyńcze parafie lub tylko jednostki. Tłumy polskie łączą się z tłumami z Czech i Morawii, inne zaś z węgierskimi procesyami, zbliżają się pod Kraków i wnet opierają się o kosciół św. Floryana na kleparzu. Tu śpieszą oddać hołd relikwiom rzymskiego męczennika św. Floryana, które sprowadził do kraju Kazimierz Sprawiedliwy. Jedni księża odprawiają msze inni mówią kazania. Proboszcze wynoszą święte relikwie, których już sporo posiadali polacy.
-Tatulu-pyta się młody Mazur, ojca- A to co?
-Kości męczennika, świętego Floryana.
-To chyba jego synka, bo gdzieżby się w takiej małej skrzynce stary człowiek zmieścił?
-Głupiś-odzywa się starszy brat-alboż to mały może być świętym?
-A czemuż nie. Ty mały, a już jesteś szlachcicem, to też syn świętego- świętym być może...
-Relikwia to nie zawdy kości z całego świętego, może być jeno palec-tłumaczy ojciec.
-Od nogi, czy od ręki?
-Mów pacierz i klęknij, ksiądz już nadchodzi.
Chorążowie ustawili w kościele swoje chorągwie, a panny-feretrony, wreszcie braciszkowie i bractewni krzyże i poszli się ubierać, aby godnie wejść do miasta.
Zakurzeni i zmęczeni, ujrzawszy rzeczkę, zaraz udali się do Prądnika na kąpiel, gdzie już o parę staj dalej mnóstwo niewiast się kąpało. Potem wdziewali swoje granatowe kapoty, wyszywane taśmami, naciągali z długiemi cholewami buty i nakładali wysokie czapki baranie, wiązane wstążkami z boku, z sukiennemi denkami. Inni znów nosili białe kapoty, także wyszywane taśmami i na głowie czapki z siwych baranów.
Przybywszy do Krakowa, księżniczki udały się na zamek i stąd do grobu św. Stanisława, potem przyjmowała ich Kinga, małżonka Bolesława Wstydliwego, królewna węgierskiego domu, pani wielkich cnót. Książęta w części pozostali w zamku, w części rozlokowali się w klasztorze u św. Andrzeja, gdzie siedzieli benedyktyni, u Dominikanów i Franciszkanów. 

Następnego dnia wybrały się Piastówny na lesiste wzgórza, Sikornikiem zwane, około półtorej godziny drogi od Krakowa, aby tam odwiedzić pustelnicę Bronislawę. Pustelnica nie była zadowolona z tych odwiedzin, przerwano bowiem jej pobożne praktyki, które codziennie czyniła; ale chcąc sobie wynagrodzić przerwę w modlitwach, jęła księżniczki namawiać, żeby rzuciły mężów, a poszły na pokutę, bo to jest o wiele pożyteczniejsze dla zbawienia, niż dogadzanie swoim chuciom.
-Życie jest krótkie i chuci są krótkie, a tam, na tamtym świecie wszystko trwać wiecznie będzie, a lepiej przestawać z czystymi aniołami, aniżeli z grzesznymi ludźmi. -Przecie to nie wadzi jedno drugiemu-odezwała się któraś- bo na tamtym świecie nowe człek na sądzie ostatecznym otrzymuje ciało...a śluby, zawarte na ziemi, tylko ważne do grobu. Zawdy dobrze rozumieć, co jest ziemskie, a co niebieskie...
I zaraz się pytały, czy nie zechciała pustelnica przyjąć u siebie ich mężów, gdyż ci nietylko w jednem zrozumieniu na ziemi chcą pozostać, ale i więcej porównań radziby mieć, tak re nawet górnicze są tego przekonania, jakoby to nie wadziło, gdyż można się przez pokutę i odpusty od piekła wykręcić...
Ale pustelnica Bronisława takich atrybucyi niebezpiecznych nie chciała przyjąć i odesłała kobiety do bardzo pobożnego dominikanina Jacka z domu Odrowąża, zeby z nim o mężach pomówiły. Od pustelnicy Bronisławy dowiedziały się księżniczki mazowieckie, że Kinga podziela zdanie Bronisławy, a Bolesław, jej mąż, wychowany przez matkę, a żonę Leszka Białego-Grzymisławę, kobietę wielkich cnót, którą księża już za życia radziby kanonizować, ma naturalny wstyd od boga dany i żonie pozwala wianek panieński nosić...
Ogromny to wywołało podziw i ciekawość-jak też ten Bolko z blizka wygląda i czy czasami przy urodzeniu czarownice nie przyczyniły mu niemocy!

Wracając do Krakowa, na rynku spotkały procesyę czeską. Ludzie ci przyszli z bardzo daleka i powiększej części mieli już strój niemiecki na sobie:krótkie kaftany z błyszczącymi guzami, do kolan ubiór dolny, pończochy i pantofle na nogach. Niektórzy nosili do stanu skrojone kurty bronzowe i duże okrągłe kapelusze... ci zaraz rzucili się do kramów i zaczęli kupować jedzenie, co im w drodze do cna wyszło. Na rynku krakowskim wydłużony budynek oblegali zgłodniali pielgrzymi bo tam róznych rzeczy dostać było można. Stawiał te kramy ks. Bolesław Wstydliwy, a stawiał je dla kupców. Budynek ten przebudował potem Kazimierz Wielki. Powoli jednak przyczepiali do tych kramów swoje kramiki różni sklepikarze, aby furmani, wożący sukno mieli na miejscu pożywienie i od koni zbytnio się nie oddalali. Przybudował więc sobie kramik:to piekarz, to rzeźnik, to wreszcie zrobiono wyszynk piwa, i wkrótce przy tych kramach wszystkiego można było nabyć.       Pokrzepionych i wypoczetych pielgrzymów oprowadzali po świątyniach czescy księża, których sporo było w zakonach krakowskich. Płocczanie dziwili się, że Wisła tu taka wązka, a skała Wawel taka mała. U nich cały Płock na wyższej stoi górze, a Wisła trzy razy szersza od tej pod Krakowem. Z wybrzeża przy katedrze płockiej widok prześliczny i w dzień jasny dojrzeć można kościoły w Gostyninie.
    Na czele węgierskiej procesyi przyszła siostra księcia Bolesława, Salomea, żona króla Kolomana. Była to bardzo przystojna kobieta, młoda jeszcze, blondynka o dużych, jasnych oczach, nadzwyczaj łagodna i miła, usta miała piękne. Szła w szarym habicie, przepasana białym, zakonnym paskiem, za którym różańce i koronki wisiały. na piersiach miała krzyż złoty szeroki, drogimi wytykany kamieniami. Bolesław wyjechał naprzeciwko niej aż na Lasotnię, za kapliczką św. Benedykta, a gdy się zbliżała zsiadł z konia i ze swojem rycerstwem z chorągwiami ruszył naprzód, a ujrzawszy, że ma pokrwawione palce u nóg od ostrych po drodze kamieni, kazał pomimo woli Salomei, w przygotowanej lektyce zanieść ją na zamek, gdzie ją Kinga z wielkiemi honorami przyjęła.

Na trzeci dzień wypadła, po przybyciu wszystkich procesyi, uroczystość wielka. Konni-rozstawieni dali znać , że prałaci i opaci, wiozący bullę papieską, już opuścili Zator...
Więc bractwa i procesye wyruszyły naprzeciwko nadciągającemu orszakowi, który również zamienił się w procesyę złożoną z różnych narodowości. W Zwierzyńcu spotkały się te procesye i po nabożeństwie wyruszyły w drogę ku Krakowowi już w należytym porządku.
    Jechali najpierw trębacze na koniach, potem szli rycerze z oszczepami i łukami zawieszonymi przez plecy, następnie konnica, zbrojna w dzidy na długich drzewcach, w tarcze i miecze.
Po rycerstwie postępowali mieszczanie. Najpierw szedł burmistrz miasta Krakowa i radni, potem bogaci obywatele, kupcy, oraz rzemiosła jeszcze niezorganizowane, a więc złotnicy, farbiarze, bednarze, białoskórnicy, kołodzieje, kowale, kotlarze, krawcy, kusznicy, kuśnierze, łucznicy, malarze mydlarze, papiernicy, stolarze, powroźnicy, rymarze, ślusarze, stelmachy, szewcy, szklarze i t. d. Wreszcie muzykanci.
Za nimi rozpoczynał się pochód bractw w swoich sukniach różnokolorowych. Na czele bractwa postępował starszy, niosąc krzyż, na którym prócz Chrystusa, przybite były i narzędzia męki Pańskiej. Po bractwach szły zakony męzkie, ubrane to na biało, to czarno, to bronzowo, to czarno z białym. Sapiący, opaśli opaci i chudzi klerycy, ze spuszczonemi powiekami, wolno i poważnie posuwali się śpiewając psalmy...
Inny pochód zaczynał się następnie:
Ze swymi proboszczami szły procesye. Najpierw krakowskie z bogatymi feretronami, ze złotem wyszywanemi proporcami i chorągwiami, tak ciężkiemi, że się luzowały najtęższe chłopy...
Lud strojny w czerwone czapki- rogatywki z białym lub czarnym barankiem, w bogate sukmany bronzowe, pięknie wyszywane, w jaskrawe kamizele, spięte pasami, nabijanemi gwoździkami i opatrzonemi w róznorodne brząkadła mosiężne, dziewuchy zdobnie przybrane w gorseciki i krótkie spódnice, z pękiem wstęg wplecionych we włosy...

    Za krakowską procesyą szła poznańska, bogata w złotem haftowane chorągwie, w piękne feretrony, a napierwszym wizerunek św. Wojciecha, którego okrutnie mordują prusacy.
     Dzwonki rozbrzmiewają, małe chłopaki, włozywszy białe komże i czerwone peleryny, niosą figurki z drewna wycinane: Pana Jezusa zmartwychwstałego z chorągiewką w ręce, z ręką błogosławiącą tłumy, świętego Wojciecha w złocistej infule z pastorałem w ręce, Najświętszą Pannę w różowej sukni z dzieciątkiem maleńkiem na ręku.
Poznaniacy ubrani w czarne długie sukmany z wysokiemi kołnierzami, kobiety w sutych czepcach na głowie...

   Wrocławianie idą dumni, niosąc srebrne krzyże i wspaniałe chorągwie, a na pierwszej herb miasta wrocławia, szyty różnokolorowemi nitkami jedwabiu, potem ciągnęli wyrzeźbionego z drzewa osiołka, na którym siedział Chrystus z palmą, tak, jakby wjeżdżał do jerozolimy, a około niego dwanaście latarń srebrnych ze szkłem kolorowem. Za wrocławianami postępuje procesya z ziemi płockiej, potem czerskiej, następnie warszawskiej. Procesya z Sandomierza bardzo zbiedzona od ostatniego najścia tatarów; za nią z Lublina, Liwu, Piotrkowa, Wielunia, Sieradza i Kalisza z figurą św. Józefa, wyciętą z drzewa i umalowaną jakby żywą, bo wielkości chłopa rosłego dorównywającą.

Przyszła kolej na czechów i morawianów, a otem na węgrów. Gdy już wszystkie procesye przesunęły się, jechali heroldowie na koniach, w jedwabie ubrani, a za nimi w drogocennej puszce wieźli legaci papiescy z Rzymu bullę obwieszczającą narodowi polskiemu, że pierwszego polaka Stolica apostolska uznała za świętego. Miała już Wielkopolska swego patrona, prawie jakby polaka, bo pokochał tę ziemię, jak rodzoną swoją matkę, ale św. Wojciech pochodził z czeskiej rodziny.
   Biskupa Szczepanowskiego rodzice z dziada pradziada zamieszkiwali w Polsce.
Za bullą postępowali biskupi polscy i książę krakowski, za nimi Piastowie, książęta i księżniczki, które otoczyły pustelnicę Bronisławę, potem panowie ze znakomitych domów, ich żony i córki.
    Równomiernie i z wielką powagą i skromnością posuwali się przełożeni klasztorów, a między niemi Jacek i Czesław  dominikanie.
     Za książętami, na koniach, w białych płaszczach, ozdobionych czarnym krzyżem, w zbrojach i upierzonych chełmach jechało pięciu krzyżaków, którzy pod pozorem oddania czci wielkiemu świętemu, przepatrywali kąty polskie.

Kiedy pochód zbliżył się ku Krakowowi, we wszystkich kościołach odezwały się dzwony. Na basztach miejskich zabrzmiały pobudki, odegrane na dętych instrumentach. Domy wszystkie przybrane były zielenią.
    Kto miał u siebie jaki obraz lub krzyż Zbawiciela, wynosił go przed dom, lub stawiał na biało pokrytym stoliku i palił przed nim świece. Pochód cały zwrócił się drogą Zwierzyniecką ku miastu, a potem ulicą Wiślną dostał się na Rynek.
   Brama Wiślna, którą już dosyć wysoko podciągnięto, kosztem ślusarzy i kotlarzy była pięknie przybrana.
Wszedłszy na Rynek, pochód skierował się ku kościółkowi św. Wojciecha, gdzie odprawiona została msza święta, a potem pociągnął na zamek. Tu już pan kasztelan rozlokowywał wchodzących. Wojsko postawił zaraz przy murach od Wisły, od strony Skałki pomieszczono bractwa i procesye z różnych stron. Do katedry wpuszczano tylko księży i dostojników.
Tu arcybiskup gnieźnieński wyjął przy wszystkich bullę papieską i położywszy ją na ołtarzu, w którym spoczywały szczątki św. Stanisława, rozpoczął wielką mszę rzymską."