Mija Jubileuszowy rok  800. lecia obecności  dominikanów w Polsce. W Gdańsku zakończyła się wystawa poświęcona jubileuszowi, zorganizowana przez Muzeum Miasta Gdańska.
Miałem możliwość być obecny na otwarciu wystawy (relacja tutaj) . W dniu otwarcia, przemawiający dominikanie jak i kustosze wystawy,  nawet słowem nie wspomnieli o świętym Jacku, pierwszym polskim dominikaninie, założycielu prowincji i gdańskiego klasztoru.


Jako propagator Jackowego dzieła przyjąłem to z konfuzją - lecz, aby nie psuć organizatorom dzieła przemilczałem ten fakt do końca wystawy. Duchowym synom św. Jacka jak i historykom zajmującym się dominikanami dedykuję fragment z dawnej książki z prośbą, aby nie rozcieńczali przeszłości.
Z portalu Miasta Gdańska (tutaj), można dowiedzieć się, że dominikanie są i byli, ale skąd się wzięli nie napisano? Chyba nie można dziwić się tak dziennikarzom , jak i  muzealnikom, skoro na stronie klasztoru również nie napisano  o św. Jacku. Na przekór prawdzie, głoszonej przez zachowane w kościele obrazy ( patrz tutaj) i informacji od braci z Krakowa, że Jacek zakładał klasztory (tutaj)
Tylko niezawodna " Wikipedia" widzi św. Jacka w Gdańsku ( patrz tutaj)
Jest więc dużo do zrobienia.

Na początek o. Fabian Birkowski OP-  kaznodzieja Zygmunta III ( książka tutaj) - mowa o św. Jacku i dominikanach.

....Jeszcze za życia św. Jacka, zważając na cnoty, naukę i zasługi zrobiono pierwszym biskupem łacińskim na Rusi Gerarda dominikana, biskupem pruskim Henryka, Witusa spowiednika Bolesława Wstydliwego biskupem nawracającéj się Litwy, a Gwarnera biskupem pomezańskim.
Przez czas następnych wieków, ośmiu Dominikanów zasiadało na stolicach arcybiskupich w Polsce, a osiemdziesięciu ośmiu pasterzowało na stolicach biskupich. Naród otaczał ich szacunkiem, miłością i zaufaniem, to też w połowie siedemnastego wieku zakon był tak liczny, że oprócz Dominikanów polskich w ościennych krajach, dzielił się w Polsce na trzy prowincye. Prowincya polska miała klasztorów 43. Prowincya ruska inaczej św. Jacka, miała klasztorów 69. Prowincya litewska lub św. Anioła Stróża, miała klasztorów 38. Razem klasztorów sto pięćdziesiąt, – nie licząc tak zwanych rezydencyj i misyj*).
Troskliwość o ścisłe życie zakonne i o nauki w klasztorach, postawiły Dominikanów na czele innych zakonów w Polsce. Prace zakonu nazywanego w Europie dla prac naukowych Ordo veritatis, zakon prawdy, przyniosły wielkie pożytki kościołowi i ojczyznie. W Litwie, gdzie szczególniej utmywali po wielu miastach szkoły publiczne, gimnazyalne, powiatowe i parafialne oprócz innych zajęć missyonarskich, zjednali sobie zarówno, jak i w Koronie wielką miłość i szacunek u wszystkich stanów.
Zakon ten, tak bardzo u nas rozszerzony, bardzo wielkie położył zasługi na polu missyjném. Za św. Jackiem, który przeszło cztery tysiące mil pieszo odbył, szło wielu pracowników do Tataryi i w dalekie wschodnie kraje, po tych zaś nieprzerwanem pasmem idą ich naśladowcy. W tym celu po klasztorach na Rusi uczono ormiańskiego, wołoskiego, tatarskiego i innych wschodnich języków . Missye dominikańskie na Rusi i na Litwie trwały ciągle, ich owocem było nawrócenie Gedymina i rodziny książęcej, co jednak chciwość krzyżacka zniszczyła. Z Władysławem Jagiełłą wielu się udało i wspierało króla w nawracaniu Litwy. Zapał missyonarski Dominikanów był tak wielki, że go Papież niejako powstrzymywać musiał. Daleko na wschód, wśród dzikich i koczujących narodów, w puszczach i stepach odludnych, budowali oni nędzne klasztorki swoje, usiłując i tam zaszczepić światło wiary i ugruntować chrześciańską cywilizacyę.
.......Nie mieczem, jak zakon niemiecki, ale pokorą, ubóstwem i poświęceniem się, barbarzyńców nawracali. Wielu z nich w nędzy i o żebranym chlebie wpośród obcych sobie narodów zostając, głodową śmiercią poświęcenie swoje przypłaciło. Wielu Dominikanów było spowiednikami królów, biskupów i po dworach pańskich. Inni w obozach zachęcali do męztwa, a potem jako świadkowie czynów rycerskich, przy nabożeństwach dziękczynnych opowiadali z ambony waleczność wodzów i rycerstwa. Inni znowu przemawiali w czasie sejmów i trybunałów, zachęcając do miłości i sprawiedliwości.  Kiedy szło o chwałę Bożą lub o zbawienie dusz, nie zważali na żadne niebezpieczeństwo i na żadną osobistość.
Dość przytoczyć fakt o dominikanie Xiędzu Mościckim, co królowi ubłaganemu, aby jechał na nabożeństwo do zboru kalwińskiego, zabiegł drogę i chwyciwszy konie za cugle pokazując na drogę ku zborowi, zawołał: „Nie ta jest droga, którą przodkowie Waszej Kr. Mości jeździli, ale ta, i tu wskazał na drogę wiodącą do kościoła katolickiego, i tą też W. Kr. Mość jeździć powinieneś." To mówiąc: skręcił konie, król nic nie rzekł i pojechał do kościoła. Tak oni wszyscy, bez względu na niebezpieczeństwa i trudności, spełniali zadanie swoje. Wielu dlatego od Ta tarów i innych nieprzyjaciół kościoła katolickiego śmierć męczeńską poniosło. Mordowały ich zlutrzałe Krzyżaki pruskie, mordowała schizmatycka Moskwa, mordowały Kozaki, Turki i Tatary. Krwią i potem broczyli po stepach Wschodu, po skałach Krymu i syberyjskich kniejach. Widział ich tatarski jassyr, moskiewska katorga i tureckie lochy, w których pocieszali nieszczęśliwych brańców. Widziano ich, jak wśród morowéj klęski nieustraszeni nieśli życie w ofierze. Wszystkie nieszczęścia publiczne i prywatne miały w nich pocieszycieli. To też Papież Innocenty IV, jeszcze na soborze lugduńskim porównał zakon polskich Dominikanów z godnością kardynalską, udzielając im przywilej używania oznak czerwonych kardynalskich, to jest: kapeluszy, pasów, rękawiczek i obuwia czerwonego. Używali tego Dominikanie polscy, jak stare obrazy o tém świadczą; później jednak, z pokory zapewne, zarzucili prawnie służącą sobie oznakę, zostawując ślad tego przy wileju w ruskiéj prowincyi. Za wszystkie trudy, prace, głód, i niewczasy nie żądali nic od ludzi tylko od Boga. Cieszyło ich, gdy w ludziach widzieli żywot niewinny i święty, to była ich jedyna ziemska nagroda. Takiemi byli! Chwała Bogu za to.
A nie mogli być innemi wyszedłszy z takiej szkoły i z pod takiego mistrza jak Jacek, który, jako słońce jasne.... świecił w kościele Bożym, a oni.... około niego zgromadzenie braciéj: jako szczepienie Cedru na górze Libanie, a ofiara Pańska w ręku ich, przed wszystkiem zgromadzeniem Izraelskiém". Szczycił się nimi i szczyci naród polski, bo im wiele winien.
Dopiero gdy spadły klęski na kraj, runął i zakon, bo schizma moskiewska i pruski luteranizm na zgubę się jego sprzysięgły. Sławne świątynie i klasztory, albo w gruzach leżąc, świadczą o dawnéj poczciwej wierze przodków, lub sromotnie przebrane w pękate banie i schyzmatyckie krzyże, zdają się wołać o miłosierdzie do Pana. Owdowiały kazalnice, niema Birkowskich, co z nich głosili słowa żywota; puste chóry, z których kiedyś dniem i nocą pobożne pieśni wzbijały się do nieba.
Na Litwie, Podlasiu, Wołyniu, Podolu i Ukrainie smutno i boleśnie – ruina, a na niéj krew i łzy! Daj Boże, by nie było gorzej! Dzisiaj kilka tylko zostało klasztorów i to jedynie pod ojcowskiemi rządami apostolskiego Monarchy Austryi. Została kolebka zakonu, Kraków, z którego daj Boże! aby się jak najprędzej rozkrzewił zakon pocałéj ziemi naszéj, Bogu na chwałę, ludziom na zbawienie. Kończę na tém, Bracia moi, rzecz o św. Jacku i zgro madzeniu braci jego. Niech te kilka słów uprzytomniających nam wielką, katolicką przeszłość jednego zakonu naszego, zapalą serca nasze wdzięcznością i miłością ku Bogu. Niech niezmordowane prace i trudy tego zastępu sług Pańskich, zachęcą nas do służenia Bogu czystém i niewinném sercem.

Mija więc 800 lat bohaterskich historii braci w służbie Bogu i Ojczyźnie. Pytanie. Odbudowywać chwałę zakonu, czy też zamieniać ją na nieme artefakty na muzealnych półkach, kto wie? Zaufajmy Bogu.