Unikalne tłumaczenie poematu Mikołaja Hussowskiego (Hussowczyka ) polskiego poety okresu renesansu pt. De vita et gestis Divi Hyacinthi" napisanego cześć św. Jacka na proces beatyfikacyjny w 1525 r ".
O ŻYCIU I CZYNACH ŚWIĘTEGO JACKA
Gdy się zabieram, żeby świeckim piórem
Święte opisać sprawy i Twe czyny,
Wybrane z wielu, pokrótce przedstawić
O święty Jacku wspomóż wątłe siły!
Kieruj mną, pozwól twym rodakom czytać
O Tobie, chociaż nie dbasz o zaszczyty
Ludzkiego rodu i nie pragniesz chwały
Pośród śmiertelnych, boś zasiadł w niebiosach
Za ogrom trudów ciesząc się nagrodą.
Daj mi przypomnieć twe dawniejsze dzieła
Przez wzgląd na ludzi, których błąd zuchwały
Prowadzi z dala od właściwej drogi.
Niechaj rozważą na co twe wskazują
Ślady tylekroć cudami znaczone.
Daj nam wzór prawy do naśladowania
W tych naszych bardzo niespokojnych czasach.
Serca w ciemnościach wielkich pogrążone
Niech ujrzą Ciebie, który o niebiańskich
Sprawach nauczasz swym niebiańskim głosem.
Jeśli on wracał do życia umarłych,
Chorym niósł ulgę w cierpieniu i zdrowie
Prędko przynosił, może też poruszy
Tych, którzy płoną ostatnio szaleństwem
Na zgubę ludu i pali ich żądza,
By wszystko zniszczyć. Może głos ten zdoła.
Z myśli Polaków dotąd nieskalanych
Wyrzucić skłonność do sąsiedzkiej zmazy.
Niech raczej w wiernym sercu zachowują
Prawdy przez Ciebie ojcom przekazane
Skoro zaś widzą co dnia nowe cuda,
które bez końca czyni Bóg przez Ciebie,
Tu niech przeczyta ten, kto jeszcze nie wie
Skąd ród swój wiedziesz i gdzie twa ojczyzna,
Jakie koleje świętego żywota.
Sprawy te chciałbym ledwie dotykając
Tak krótko wspomnieć, by tylko pokryły
Tabliczkę, którą wiesza się na grobie.
Dołożę starań, by mi nie zarzucił Opóźnień
w drodze spieszący wędrowiec.
Jeśli zaś więcej pragniesz się dowiedzieć,
czytelniku, nie jest rzeczą trudną
Otworzyć księgi wierne prawdzie, stare,
Bowiem przodkowie pobożni w prostocie,
Kłamstw nie znający, zostawili dla nas
Liczne świadectwa życia tego męża.
Wiele też teraz świadkowie przysięgli
Wyznali całkiem niewątpliwych rzeczy.
Najpierw więc piszmy o ojczyźnie Jacka
To, co wiadomo: gdzieś na Opolszczyźnie
Był urodzony, w rodzie polskim, we wsi
Która swoje miano wzięła od kamienia
Stąd też i Jacka Kamieńczykiem zwano.
Szlachcic spod herbu o pradawnej nazwie,
Którego znakiem wąż oskórowany.
Dom ten i dziś jest znany i wspaniały
W Polskim Królestwie i niezwykłą słynie
Chwałą swych mężów. Rzekłbym - mało który
Potęgą równa mu i dostojnością,
Pod względem bogactw, ale też godności.
Od lat dziecinnych był Jacek związany
Ze stryjem lwem; jego obyczaje
W wieku młodzieńczym zaczął ten formować
Krewny, zarazem także nauczyciel.
Był bowiem lwo mądry, biegły w sztukach
Surowy w cnocie; Biskupa Krakowa Piastował
godność. Gdy tylko postępy Dostrzegł
krewniaka, który roztropnością Cnotą i
rozumem przewyższał dojrzałych,
Przyjął go zaraz do grona duchownych.
Nic tu nie znaczył dom ni pokrewieństwo,
Które tak często wynoszą niegodnych
I nie mających w sobie za grosz cnoty,
Ci zaś od tego w gorszą popadają
Ruinę ducha. Jacka biskup Iwo
Poparł wiedziony jedynie zachwytem
Dla rzadkiej prawości. Potem go wyprawił
Do szkół dalekich, by za skromne środki
Zdobywał wiedzę. Tam świętą doktrynę
Nie szczędząc czasu zgłębiał Jacek pilnie,
By dzięki temu pojąć boskie sprawy
Bystrym rozumem. Swój prześwietny umysł
Poddawał władzy dobrych obyczajów.
Tam też zasady praw boskich i ludzkich
Z równym zapałem starannie studiował.
Powrócił sławny, świetnie wykształcony,
Wielbiony przez lud. Niedługo do Rzymu
Ruszył ze stryjem, który chciał tam wtedy
Sprawy Kościoła pewne przeprowadzić
Serce młodzieńca za nim prowadziło.
W tym samym czasie akurat przypadkiem
Święty Dominik czynił tam starania,
By dla reguły, którą jako pierwszy
Zaszczepił w świecie, zdobyć zatwierdzenie
Rzymskiej stolicy i dążył do tego
By ją objęła prawowita władza.
A żeby cnota tym jaśniej zabłysła
Świętego męża, wrócił on do życia
Zmarłego w Rzymie wnuka kardynała
Wypowiadając doń potężne słowa.
Gdy to zobaczył Iwo - dobry pasterz
Swoją powinność wypełniając wiernie
Przyszedł do cnego ojca Dominika Prosząc,
by posłał wraz z nim kilku braci Których
powiedzie z sobą do Ojczyzny,
By w Polsce nowy założyli zakon.
Mąż święty odparł: nie mam kogo posłać;
Możesz mi, Panie, powierzyć wybranych
Spośród swych ludzi, a ja ich przyjąwszy
Będę nauczał, jeśli się nadadzą
I jeśli poznam, że się podobają
Serca ich Bogu. Na co Iwo rzecze:
"Są tutaj tacy, w strony tak odległe
Od mej ojczyzny nie mógłbym wyruszyć
W śród złych kompanów. Powiedz tylko ilu.
Dominik odparł, że trzech będzie dosyć.
Czesława wybrał więc czcigodny Iwo Hermana
Jacka. A był to rok tysiąc
Dwieście szesnasty od Narodzin z Panny,
Gdy ci się w czarne przyoblekli płaszcze
Zatem mąż święty tak odziawszy braci,
Gdy w doskonałym sposobie życia
Byli już świetnie wprawieni, posiedli
Wiedzę i śluby złożyli należne
Gdy rok upłynął, odesłał do Iwa.
Ruszyli z Miasta siejąc ziarna Prawdy,
Nowa nauka poruszyła ludy.
Szeroko Słowo Boże się rozlewa,
Jego żar braci rozpłomienia mowę.
Pierwszy założyli klasztor we Fryzaku.
Ten nader szybko zyskał powodzenie,
Więc wyznaczyli sprawdzonych kapłanów;
Nad nimi Herman został przełożonym.
Dwaj pozostali przyszli do Krakowa".
Wdzięcznie przyjęci zbudowali klasztor,
Zebrali braci i ustanowili
Wielce surowe w nim reguły życia.
Sam Jacek postem się trudził o wodzie
I czerstwym chlebie, zwykł się także smagać
Biczem z węzłami, krwią gorącą plamiąc
Zsiniałe członki. Tak zmuszał podległe Ciało,
by duszy posłusznym się stało.
Często tak długo czuwał na modlitwie,
Że gdy dzień cały minął, przez noc całą
Przeciągał modły. Nie czuł też pragnienia
Ni głodu, choć czas był po temu, gdy trwał
W świętym skupieniu. A miał Zwyczaj taki, że
gdy zobaczył biedaka, chorego,
Nieszczęśliwego lub przytłoczonego
Obrotem losu, kogoś płaczącego,
Zaraz sam bardzo płacząc szedł się ukryć
W kościele, a gdy było doń daleko
Szukał w pobliżu ustronnego miejsca.
Tam z jękiem i łzami błagał na kolanach,
By Bóg Najwyższy spojrzał z wysokości
I godne litości brzemiona fortuny,
Rodzące smutek, zwiększające żałość,
Uczynił lżejsze; by On sam, Najmędrszy
Dał pocieszenie temu człowiekowi.
Tak postępował ten opiekun ludu
Nocą się modlił, zaś we dnie przemierzał
Cały kraj głosząc ludziom Słowo Boże.
Nadeszła noc przed Świętem Wniebowzięcia
Najświętszej Panny, Jacek z troską dumał
O sprawach rodaków. Czuwając w świątyni
Trwał w kontemplacji, modlitwą poprzedzał
Tę uroczystość ku czci Matki Boskiej.
I oto w ciemności światło rozbłysnęło,
Ujrzał jak z góry wśród orszaku niebian
Zstępuje Matka Boża Rodzicielka
I na ołtarzu, przed którym się modlił,
Zasiada i rzecze: Ciesz się, drogie dziecię,
Gdyż to, co czynisz, miłe memu Synu
I o cokolwiek tylko Go poprosisz,
Jacku, przeze mnie - wszystko to otrzymasz:
To rzekłszy zaraz wraz ze swoim blaskiem
Z powrotem w górę wzniosła się i znikła.
Jacek niedługo wszystko opowiedział
Swym braciom, pragnąc ich dusze rozpalić
Tą piękną wizją, tak by Bożej Matce
Kochali służyć. Sam zaś od tej pory
W sercu w ufności mocno utwierdzony
Nabrał odwagi, by o wiele prosić
I wielu ludziom, których los przytłoczył,
Skrycie pomagał. I od tamtej pory
Działy się cuda wielkie dzięki niemu.
Rycerz szlachetny wysokiego rodu
Piotr Proszowita utopił się w rzece,
Którą to niegdyś nazywano Wandal
Dziś lepiej - Wisła. Zbiegł się tam tłum ludzi
Szukano w falach i odnaleziono;
Leżał bezkształtny trup, cały zmoczony
Matka go ściskając oblewała łzami.
Wilgotne brzegi rozbrzmiewały głucho
Kobiecym jękiem. Lecz właśnie przypadkiem
W to miejsce przybył święty mąż po drodze
Na uroczystość ku czci Stanisława
Którego zawsze czcił z wielkim oddaniem.
Matka topielca, kiedy usłyszała
Imię tak sławne, zaraz do stóp jego
Przypadła prosząc usilnie wielekroć,
Wy nie zostawiał jej wdowy, sieroty
Wśród tylu nieszczęść; wołała nieszczęsna
Płacząc żałośnie syna jedynaka
I męża, który świeżo ją odumarł.
Jacek zaś widząc te łzy odszedł na bok
I modlił się, klęcząc, jak to miał w zwyczaju.
Potem zaś wrócił i zapytał ludzi,
Kiedy utonął. Ci odrzekli: wczoraj.
Odnaleziony właśnie teraz w nurtach
Wychynął z rzeki ledwie do poznania
Nawet dla matki; tak rozdęła członki
Nabrzmiałe wodą rosnąca puchlina.
Wtedy święty mąż do zniekształconego
Zbliżył się ciała, chwycił dłoń zmarłego
I po imieniu wołając go, mówił:
"Chrystus, którego głoszę i wysławiam,
Za wstawiennictwem Panny Rodzicielki,
Niechaj ci odda zdrowie i do życia
Niech cię przywróci': Zmarły się poderwał
Zupełnie jakby ożył obudzony
Z głębokiego snu. Gorąco dziękował
Tam Panu Bogu i boskiemu słudze.
Tłum przeogromny widział, co się stało,
Wśród innych także szlachetni panowie
Tej naszej ziemi, których dzień świąteczny
Zgromadził licznie na tym jednym miejscu.
Z nich to wybrano świadków w owym czasie,
Którzy publicznie tamte wydarzenia
Potwierdzili tak, że nie można w nie wątpić.
Po tym wypadku mąż święty się znalazł
Na ustach ludu. Lecz usposobienia
Był pokornego: im bardziej usilnie
Dążył ku niebiosom, tym mocniej się skłaniał
Ku cichemu życiu w ogromnej skromności.
Lecz mu nie dały trwać w odosobnieniu
Nieszczęścia ludzkie: łzy biedaków ciągle
Napinały żagle jego boskiej mocy.
Uzdrawiał licznie ciała udręczonych
Przez różne choroby. Kobieta cierpiąca
Na ciężki paraliż i inna już prawie
Umierająca powstały modłami
Jego ocalone, Gdy tylko chorego
Dotknął swą dłonią, był on uleczony.
Kiedy zobaczył, że wszędzie rozpala
Serca ludności uwielbienie Boga
A bracia chętnie podejmą się trudów,
Inne narody zapragnął odwiedzić,
Niektóre zaś kraje dać w opiekę braciom,
Czesław do Pragi został więc wysłany.
Tam po przybyciu wybudował klasztor,
Potem go przyjął Wrocław i tam także
Stworzono konwent", Czesław wielkie cuda
Czynił za życia, wreszcie wyzwolony
Przez śmierć szczęśliwą, znalazł odpocznienie.
Do dziś przetrwały dokładne świadectwa
O owym mężu, nie ma więc potrzeby
Wiele tu pisać. A w tym czasie Jacek
Przez inne ziemie wędrował zmierzając
W stronę Mazowsza i dotarł do zamku
Wyszogrodzkiego, tam gdzie Wisła toczy
W zburzone fale. Wtedy wystąpiła
Bardziej niż zwykle ze swych wdzięcznych brzegów,
Zalała pola niszcząc przy tym plony.
Zwykłej przeprawy wzbraniała żeglarzom
I żaden statek nie ważył się ruszyć
Na wściekłe wody. Jacek suchą stopą
Stojąc bezpieczny na spienionych nurtach
Zachęcał braci, by zaczęli kroczyć
Po wysokich falach. A kiedy zabrakło
Im na to odwagi, czarny płaszcz rozłożył;
Stojących na nim przeciągnął przez rzekę
Sam idąc przodem. Pokonał silny nurt
Na oczach tłumu i dotarł wraz z braćmi
Tam, dokąd zmierzał. Wyruszywszy stamtąd
Wędrował potem po szerokim świecie.
Odwiedzał zwłaszcza niestrudzenie ludy,
Których język znał. Rzekę Dniepr przekroczył,
Gdzie rozpościera swoje żyzne pola
Ruś przeogromna, we wszelkie bogactwa
Wielce zasobna. Potem do Kijowa
Przybył; założył kościół oraz klasztor
Tego zakonu; zaraz też religia
Tak odnowiona odzyskała siły.
Bowiem lud niegdyś przyjął naukę Pawła,
Lecz święta wiara nie była tam dotąd
Zakorzeniona w sposób doskonały;
I po raz pierwszy światłem rozbłysnęła,
Kiedy szeroko tam słowa świętego
Rozbrzmiały męża, Żeby jak największy
Odniósł pożytek ów lud z jego mowy,
Także i cuda umacniały myśli
Tych, co wątpili. Ale prędko sława
Tego człowieka obiegła kraj cały
I Słowa Boże gorliwie chłonęli
Wszyscy mieszkańcy. A to nauczanie
Z wielkim wysiłkiem Jacek przez lat cztery
W śród nich prowadził. Widząc zaś, że wszystko
W śród tych narodów toczy się właściwie,
Wiara jest mocna, a boże świątynie
Wieloma modły ciągle rozbrzmiewają,
W drogę powrotną postanowił ruszyć
Do swej ojczyzny. Cała ta kraina
Płakała, jakby ojciec ją opuszczał
Własny, rodzony i zaczęła wątpić
O swoich sprawach, gdy się przekonała,
Że możny patron zostawia ją samą,
A w jego modłach zwykła mieć nadzieję,
Chociaż wróg groźny nastawał na życie.
Przy pożegnaniu, na dowód miłości
Radę zostawił braciom i ludowi,
By zawsze mieli w pamięci tę naukę,
Którą przyjęli, a którą im wpajał
Przez lat tak wiele. Odszedł zostawiając
Brata Godyna, by go zastępował.
Widać oznaki również w naszych czasach
Wielkiej czci dla niego; zwłaszcza imię "Jacek"
Jest poważane, często nadawane
Tam na chrzcie świętym i można też spotkać
U tego ludu rozliczne świątynie
Pod tym wezwaniem, tłumnie nawiedzane
I bardzo bogate. Celowo pomijam
Niektóre rzeczy wielkie tam czynione
Gdyż ledwie zdołam tutaj opowiedzieć
O dziełach Jacka wybranych w ojczyźnie.
Więcej przeczytać można wieści o tym
Zebranych w księgach innych na ten temat.
Lud ciągle dużo mówi o tych sprawach
Znanych też szeroko w różnych stronach świata.
To smutne! Tutaj leżał w zapomnieniu
Przez czas tak długi. Tak zwykle wśród swoich
Lekceważony bywa każdy prorok.
To Chrystusowi przypadło w udziale;
Nie dziw, że sługi spotyka też jego.
Lecz nas zasmuca ta niedbałość przodków
Obyśmy teraz mogli już otwarcie
A nie ukradkiem dopraszać pomocy
W spomożyciela tak niezawodnego,
Niechaj w kościołach ciągle opiewają
I głoszą czyny dotąd przemilczane.
Ja sam, przyznaję, choć nie jestem młody
Też nie wiedziałem, kim był, aż wreszcie
Leżąc złożony chorobą, poznałem.
Lecz do zaczętej wróćmy opowieści.
Więc opuściwszy Kijów, jak wieść niesie,
Przybył do Gdańska, tam gdzie morskie fale
Kipią u brzegów napełniając miasto
Możne dobrami z zagranicznych krain.
Swoim zwyczajem dał tam podwaliny
Znowu pod klasztor i wątpiące serca
Wzmocnił przez czyny godne podziwienia.
W końcu, gdy zakon był już założony,
Wyruszył stamtąd w drogę do ojczyzny,
Wielką miłością wiedziony w jej progi.
Przybył do miasta Krakowa przyjęty
Jak ktoś najdroższy. Sława jego czynów
Tu też dotarła. Prześwietny głosiciel
Bożego Słowa wiele miejsc odwiedzał
Lud nauczając. Troska o zbawienie
Czuwała w sercu; cuda ciągle trwały,
By słowa Bożego moc była widoczna.
Przybył do pewnej wsi dziś nazywanej
Nadal swą nazwą pradawną: Kościelec,
Chłopi płakali tam nad zasiewami
Zbitymi gradem; burza z niebios spadła
I ostrym lodem zmiażdżyła w proch ziarna
We wszystkich kłosach; więc ci o pociechę
Prosili Jacka w tak strasznych kłopotach.
Mówili: "Pomrzemy teraz w nędznym głodzie"!,
A on zakazał płakać, każąc modły
Wznosić. A kiedy noc minęła, ranek
Ukazał zboże całe, odrodzone.
Nie było widać śladów ciężkiej szkody.
Pewna niewiasta imieniem Felicja
Zacna matrona szlachetnego rodu
Przyszła do niego ze łzami, ponieważ,
Choć już dwadzieścia lat była zamężna,
Nie miała dzieci i nią pogardzano
Z tego powodu; dlatego nieśmiało
Prosiła męża świętego o pomoc
Z nieba i o to, żeby nie musiała
Zostać bezdzietna. Ten kazał jej wrócić
Do domu mówiąc: Urodzisz wspaniałe
Dziecię a z niego poczną się kapłani
I możnowładcy: I stało się właśnie
Tak jak powiedział. Inna można pani
Cna Witosława powiła bliźnięta
Dwóch ślepych chłopców, których przez lat siedem
Chowała w domu bardzo zatroskana.
Za wstawiennictwem naszego świętego
Wzrok doskonały stał się ich udziałem.
A działo się to pod wzgórzem, gdzie zamek
Stoi krakowski, gdy święty mąż zmierzał
Wygłosić mowę do zgromadzonego
Tłumnie narodu. W tym dniu uroczyście
Szczątków świętego czczono przeniesienie
Tam Stanisława męczennika, więc lud
Z daleka widział, co się wydarzyło,
By przez to sprawa stała się sławniejsza
I nauczanie świętego nabrało
Tym większej mocy. Innym razem chłopiec
Utonął w rzece nazywanej Rabą
Syn zacnej matki zwanej Przybysławą
W ojczystej mowie. Mimo poszukiwań
Nie mogli znaleźć jego zwłok, gdyż rzeka
Była wzburzona, a nurt rozszalały.
Natenczas Jacek - miły gość - przybył.
Matka przypadła prędko do stóp jego
On zaś odstąpił na bok i się modlił;
Niedługo ciało samo przypłynęło
Na przekór nurtom i na brzeg zostało
Wnet wyrzucone. Jacek złożonego
Na suchym lądzie chłopca zaraz wskrzesił.
Więc dokonywał wielu takich rzeczy,
W krajach północnych wielce podziwiany.
A gdy zobaczył, że wszelakie sprawy
Niezwykle dobrze wręcz się rozwijają,
Troska o dobro ludu droga wszystkim,
Zaś serca braci, z których ziarno Słowa
Płynie szeroko, są ogromnie prawe,
Gdy się przekonał, że już i bez niego
Będzie bezpieczne całe jego dzieło
O koniec życia usilnymi modły
I o śmierć prosił, pragnąc się uwolnić,
Złączyć z Chrystusem. Wszechmocny wysłuchał
Tych próśb błagalnych i swojemu słudze
Dzień i godzinę ostatnie objawił.
Już się zbliżało święto Wniebowzięcia
Najświętszej Panny - dzień przepowiedziany
I wyznaczony wcześniej przez niebiosa.
Zanim nastąpił, do braci wybranych
Przemówił Jacek, wśród współzakonników.
Rzekł, że już został wezwany przez Boga
I przypominał im wieloma słowy
Te trzy zasady: bądźcie, proszę, skromni
Złączeni węzłem wzajemnej miłości
I zachowujcie przyjęte ubóstwo.
Niech to mój będzie jedyny testament,
Bo te wskazania, które Założyciel
Dał nam zakonu, ja także powtarzam
U progu śmierci': Kiedy zaś ten nastał,
Dzień wcześniej braciom przezeń oznajmiony
I gdy modlitwy zakończył powszednie
Z radosnym sercem przyjąwszy sakrament
Niebiański - umarł, a wkoło zebrani Płakali
bracia. Panował zaś wtedy
Rok tysiąc dwieście pięćdziesiąty siódmy,
Gdy oddał Bogu wodze życia cnego.
A gdy już pogrzeb godnie odprawiono,
Na który przyszło bardzo wielu ludzi
Zaszła rzecz nowa, która jeszcze bardziej
Śmierć rozsławiła świętego człowieka
I przez to serca tym mocniej przylgnęły
Do otrzymanej od niego nauki.
Otóż przypadkiem Żegota, młodzieniec
Dobrego rodu i świetnych przymiotów
Na znarowionym koniu zaczął harce
I gnał zuchwale przez rozległe błonia,
Gdzie się rozciąga kleparska równina
Miła dla oka, a przy tym odgrywał
Konny pojedynek. Upadając ciężko
Uderzył o ziemię i zginął na miejscu.
Wielkiego bólu przysporzył swym bliskim
Śmiercią tak nagłą, nieoczekiwaną.
Nieśli go tłumnie, z głośnym zawodzeniem
Do grobu Jacka. Po dość długim czasie
Legł przyniesiony, a lud się zgromadził.
Wszyscy wątpili, tak jakby nie znali
Potęgi Jacka, trup zaś leżał w ścisku
Wzdęty i siny. Ciężki pomruk przeszedł
W śród zgromadzonych: "Święty stracił siły
Po swym pogrzebie, a śmierć lodowata
Zgładziła moce, które miał za życia!".
Jednak czekali jak skończy się sprawa.
A gdy już zmarły więcej niż godzinę
Leżał u grobu tego męża, nagle
Choć już nadziei żadnej nie żywiono
Sam się podźwignął, jakby jego ciało
Ciężki sen dotąd tylko dręczył.
Mówił Przedziwne rzeczy i głosił otwarcie
Chwałę Świętego, zachęcając wszystkich,
By zachowali zapisane w sercu
Słowa zmarłego, gdyż prawdziwie jego
Mowa i czyny przez cały czas życia
Były natchnione przez Boga. I sławiąc
Z wdzięcznością Boga Najwyższego, odszedł
Cały i zdrowy w licznym korowodzie.
Zaś święty Jacek w nieziemskiej postaci
Wielu po śmierci swojej się objawiał.
Co utwierdzało moc wiary wśród ludzi,
Już wcześniej żywą. Ci, których los gorzki
Bardzo obciążał, wszyscy na wyścigi
I z własnej woli wznosili błagalne
Modły, prosząc go z wszelkich sił o pomoc
W swoich kłopotach, gdyż widzieli wiele
praw dzięki niemu dobrze rozwiązanych.
Między innymi tknięta paraliżem
Kobieta, która pół roku leżała
Już nieruchorno, ledwie przywieziona
Do grobu Jacka, wstała i na własnych
Nogach odeszła, ku zdumieniu ludu.
Gdy syn rycerza Bogusława cierpiał
Na wodną puchlinę i wyglądał jakby
Miał zaraz umrzeć, zaś ojciec nie widział
Znikąd nadziei, powierzył go Bogu
U grobu Jacka. Kiedy tylko został
Tam przyniesiony, zaraz powstał zdrowy
I odszedł żwawo ze szczęśliwym ojcem.
Syn zaś innego szlachetnego pana,
Jedyne dziecię, był przezeń chowany
Nader łagodnie oraz w dobrobycie.
Legł on na łożu; po kilku godzinach
Umarł. Sąsiedzi licznie zgromadzeni
Płakali nad nim. Jednak zasmuceni
Rodzice Bogu polecali chłopca
U Jacka grobu. Wreszcie w środku nocy
Ożył, a cud ten i okoliczności
Był dobrze znany wszystkim w owym czasie.
Zacna dziewczyna dobra i cnotliwa
Służyła wiernie od swych lat dziecinnych
Pewnej matronie. Bardzo ją prosiła
O podarunek - cielę. Otrzymane
Pasła cierpliwie sama, aż się stało
Dorosłą krową. Dziewczyna uboga
Miała bydlątko za cały majątek.
Gdy krowa zdechła, biedaczka płakała
Rzewnymi łzami. Do grobu Świętego
Szybko pobiegła. Prosiła o pomoc Pełna
nadziei i o pocieszenie
W takim nieszczęściu. Gdy stamtąd wróciła,
Jałówka była już w części obdarta
Ze skóry, jednak jakby wyczuwając
Powrót swej pani, wraz się poderwała
I biegła cała, bez śladu nacięcia
Na skórze, rzeźnik tymczasem uciekał.
Gdybym chciał tylko wykazać, że prawdę
Mówią świadkowie związani przysięgą,
By, jak wypada, potwierdzić w ten sposób
Wszystko, co piszę, lub te liczne sprawy,
Które opuszczam, ledwie by zdołała
Moja książeczka pomieścić imiona
Same, bez faktów, i całość byłaby
Dla czytelnika trudna do lektury.
I gdybym słowem i opisem pragnął
Objąć tych ślepych kulawych i głuchych
Niemych i chorych cierpiących na różne
Choroby, którzy za sprawą Świętego
Całkiem do zdrowia wrócili, ni śladu
Nie zachowując po dolegliwościach,
Nie starczyłoby na to mych skromnych sił;
Nie chciałem nigdy pisać długich pieśni.
Pomijam z chęcią te liczne przypadki,
Gdy leczył rany na pozór śmiertelne,
Pęknięcia czaszki, z których mózg wypływał,
Gdy scalał członki odcięte od ciała.
Tak więc opuszczam bardzo wiele rzeczy,
Gdyż chcę tu opis dać niezwykle zwięzły,
I pragnę szybko kres położyć słowom.
Jednak by można było oszacować
Na tej podstawie pozostałe cuda,
Które na oczach niezliczonych świadków
Zaszły i sławę powszechną wśród ludu
Wszędzie zdobyły, powiem tutaj tylko,
Że ciał umarłych więcej niż trzydzieści
Wrócił do życia, tak sam jeszcze żywy,
Jak i po śmierci, Tyle razy męża
Znanego z czynów tak niezwykłych zsyłał
Bóg z wysokości, tak wielki szacunek
Zjednał mu w świecie, tyle dał przez niego
Cudownych znaków, dlatego że pragnął
Wykazać ludziom, ile znaczy w niebie
Wstawiennictwo tych, których wybrał Chrystus
Na uczestników oraz współdziedziców Królestwa
Ojca, tych, których połączył
Swej krwi niewinnej ze sobą przymierzem
Przelał też na nich moc Ojca, rozpostarł
Boską potęgę wśród ludzkiego rodu.
Na jej skinienie wszystko tu się dzieje.
Było proroctwo: "Jesteście bogami"
Dawnymi czasy. Byli bowiem niczym
Członki stanowiące część Wszechmogącego
Głową ich świetną i szlachetną - Chrystus
Wiemy, że nie ma nic niemożliwego
Dla nich pod Jego przewodem. Albowiem
Owoc obfity przynoszą wszczepieni
W winną latorośl Chrystus ukazuje
W nich swą potęgę, tak jak Jego Ojciec
W Jego osobie cały się objawia.
Skoro tak mocno z naszymi się łączą
Sprawy niebieskie, że aż na ludzkości
Krew święta więzy zadzierzgnęła swoje,
Losy śmiertelnych związała przymierzem,
To pytam z lękiem i pełen zdziwienia
Czego chcieć może ta nowa religia,
Gdy ciska z mocą świętokradcze prawa
Pod wodzą Lutra!" Obedrzeć ze złota
Każe kościoły, i to całkowicie;
Modły zanosić zabrania do świętych
I ich wyrzuca za próg poświęcony
Jako niegodnych. Matce Bożej wzbrania
Świąt jej należnych, a ustanowionych
Przez świętych mężów; te przez czas tak długi
Starodawni wierni czcili częstym śpiewem.
Głosił Jej chwałę wspólnie ten świat cały.
A nawet ludy, które nie poznały
Jeszcze najlepszej nauki Chrystusa
Do Matki wznoszą modły i ofiary,
Słowem i myślą błagają o pomoc.
Ba! piekło samo, ku oszołomieniu
Szatana, z krzykiem zowie ją Straszliwą,
Boi się ciągle, uznaje Jej moce;
Do tego stopnia ta Matka rozgramia
Pułapki, które grożą nam upadkiem.
Jedynie człowiek tego, co mu sprzyja
Zdaje się nie znać. Ci zaś wyznaczają
Granice, w których Najwyższa Potęga
Swą moc ma zawrzeć i ich nie przekraczać;
Ma swoją siłą nie wspierać rąk Świętych
Tak jakby mogła uszczuplić się Siła,
Co wszystko dzierży. A tymczasem Ona
Nader obfita spływa strumieniami
Niezliczonymi, choć tylko z jednego
Wypływa źródła. Tak jakby być mogła
Mniejsza ta Potęga, która ma w swej pieczy
Wszechświat i wszystko siłami napełnia.
A przecież skoro rzecz tego rodzaju
Ani urosnąć, ni zmaleć nie może,
Zawsze najwyższa i nienaruszona
Pozostać musi. Czy zatem próbujesz
Skrępować ręce marnotrawną mową
Temu, który świat poskromił swą pięścią?
Czemu się starasz w bezowocnym trudzie
W skazać granice Temu, poza którym
Nic nie istnieje? Pewnie to dlatego
Ciała umarłych Bóg wrócił do życia
Albo uzdrawiał złamane chorobą
Rękoma świętych przed oczyma tłumów,
By zwieść biedny lud? Może też wypada
Żeby sofiści do ojczyzny nieba
Weszli jedynie, zaś czyści i prości
Będą zepchnięci w czeluście piekielne?
Że jest odwrotnie, nikt przecież nie wątpi.
Nie ma potrzeby przedstawiać według
Reguł logiki spraw, które są znane
Wystarczająco ze świadectw niebieskich.
Lecz nie jest dziwne to wszystko, jeżeli
Tych ludzi niesie bezbożne szaleństwo,
Które prowadzi ich z dala od drogi
Prawej, od której sami odstąpili.
Myśl osłupiała stwierdza z przerażeniem,
Że już tak lekki powiew nas odrywa
Od rytu przodków. Wszak go ustalili
Mężowie znaczni cnotą i cenieni.
Za niego na śmierć okrutną swe ciała
Wydali, trudy ogromne podjęli
Z jego powodu. Widzimy rozsiane
Po świecie ślady pamiętne tych mężów.
Zaś, by w te sprawy nikt nie wątpił, cuda
Przez łaskę niebios wiarę naszą krzepią,
Z mocą dowodząc, że nie było błędu
W tym, przy czym trwali przez tak liczne lata
Nasi ojcowie. O! Jak wiatr to płochy
Teraz unosi, szarpiąc w różne strony,
Za sprawą wielkiej liczby zwolenników
Lutra; a oni porwani tym wirem
Dyszą wręcz żądzą rabowania świątyń,
Licząc na łupy. Ponieważ nikomu
Nie chcą podlegać i pragną swobody
Wręcz całkowitej i bez ograniczeń,
Więc pod pozorem obrony słuszności
Próbują sidła zastawić na możnych.
Wpierw się starali z poczesnego miejsca
Strącić kapłanów, gdy to się powiedzie,
Wnet samowolnie zaczną siły ludu
Prostego zwracać przeciw panującym
Nam świeckim władcom: łatwe jest zwycięstwo,
Kiedy napada wielu na nielicznych.
Wkrótce zło, które swymi pragnieniami
Karmili oraz z lekkim sercem znosząc
Dość już wzmocnili, musi spaść też na nich,
Tak jak wymaga i porządek losu
I kolej czasów. Mylą się ci, którzy
Mają odwagę sobie obiecywać
W tym stanie rzeczy łatwe rozwiązania,
Bez krwi rozlewu. Szlachetni panowie!
Czy przestraszeni zdołacie powstrzymać
Wprawiony w drżenie ogrom nienawiści,
Ukoić ludu rozszalałe serca
Przed wielką rzezią, zanim rzecz zaczęta
Dojdzie do końca, a ta nowa sekta
Zdoła osiągnąć wyznaczone cele,
Które rozważa w swoim głupim sercu?
Słusznie się przez to zemści zaniedbana
Z waszej winy rzecz, jeśli nie przeszkodzi
Bóg zamierzeniom przewrotnym tych ludzi.
Jeśli nie ściągnie wszystkich cugli prawa,
Tak rozluźnionych oraz nie okiełzna
Potworów ziejących na wszystkich zarazą.
Chrystus przychodząc na ten świat, zesłany
Z wysoka, chociaż wielkie czynił cuda
W śród swego ludu, nie zdołał umysłów
Ludzkich skierować na właściwą drogę
Przez napomnienia płynące od Ojca.
Dlaczego? Bowiem uczył świat o rzeczach
Światu przeciwnych. Oto pędem biegną
Za tym człowiekiem wszyscy inni, który
Na pokaz miody przedkłada im słodkie,
Lecz mocną gorycz żółci zdolne zwalczyć,
Jeżeli tylko zaraz na początku
Można zobaczyć nadchodzący koniec.
Nie wszystkie całkiem nam się podobają
Dawne zwyczaje i nie każda razi
Z tych rzeczy, które chce wprowadzić Luter.
Zazwyczaj dobry towar się sprzedaje
Zmieszany z gorszym. Ale mnie przeraża
I mierzi, kiedy bez poszanowania,
I bez namysłu całkiem się porzuca
Dawniejsze sprawy, by natychmiast chwytać
Każdą nowinkę. Więc lęk się zakrada,
A myśl zły omen zdaje się dostrzegać
I boję się tego, co wkrótce nadejdzie,
Kiedy religii upadek przyniesie
Wielkie zniszczenia, zaś przeciwne prądy
Zyskają siłę i nabiorą mocy
Na wielkim świecie. Lepiej było spoić
Mocnymi więzy starodawne ryty,
Niż nowe jakieś i lepsze z pozoru
Przyjmować, drogę otwierając przy tym,
Którą najgorsze rzeczy mogą wniknąć,
Jeśli strażników mocarnych pokona
Okrutna przemoc. Nie tak daleko stąd
Ludzie czczą węże, składają ofiary
Wysokim drzewom i do rzek wrzucają
Owoce w hołdzie dla rzecznego bóstwa,
Które, jak wierzą, igra na zawiłych
Wodnych meandrach. By zaś nikt nie sądził,
Że próżna wiara ta i bezrozumna,
Głos przeraźliwy toczy się po falach
Z groźnym pomrukiem. Wierzą, że pomyślność
Również się zmienia zgodnie z wyrokami
Bóstwa fortuny, ono też zarządza
Płodnością stada. Przemilczę już tutaj
Inne szalone bajdy tego ludu.
Po jakimś czasie to oni swych wierzeń
Będą nauczać naszych wnuków, jeśli
Ci nie zobaczą ani śladu świątyń
Na ziemi ojców, ani też nie znajdą
Nic między sobą, co by poruszało
Myśli, pasło oczy, nic, co by mógł czcić lud.
Z tych to powodów zezwalamy na grę,
Malarstwo, śpiewy; pozwalamy słuchać
Melodii głosów różnorakich oraz
Świątobliwymi pieśniami pieścimy
Leniwe uszy, aby przez to dziecię
Od lat na młodszych się przyzwyczajało
I razem z mlekiem wyssało zalążki
Swej wiary, które będą nabierały
Sił wraz ze wzrostem młodzieńczego ciała.
Złocone szaty oraz złote wazy
Święcimy, aby podtrzymały dusze
Nim w swoim wnętrzu będą zdolne przyjąć
Zasady zbawienia, zanim słowo Boże
Dość w nich dojrzeje, zaś złożone ziarno
Swój owoc wyda w odpowiednim czasie.
Tak niegdyś Chrystus wzmacniał w wierze tłumy
Swymi cudami i kształtując dusze
Żywił też ciała; zwykł sprawy niebieskie
Mieszać z ziemskimi. Raz łagodził serca
Miłą słodyczą słowa, innym razem
Okrutną groźbą przerażał, dodając
Straszliwe kary po wielkich nagrodach.
Sprawy niebiańskie objaśniał jedynie
Przykładów ziemskich przy tym używając.
Nieśmiałe dusze na tysiąc sposobów
Bardzo ostrożnie starał się pozyskać
I delikatnie wraz z apostołami
Tak je naginał, żeby ich nie złamać;
Pomału w serca wkraczając wskazywał
Najlepszą dla nich formę nauczania.
Sam przez to jakby inspirował świętych,
Którzy kościołom nadali rozliczne
W zasadzie zbędne nowe rytuały,
Ze względu na tych, którzy nie są jeszcze
Całkiem dojrzali; Ci już doskonali
Mogą prostaczkom zezwalać na rzeczy
Tego rodzaju, zwłaszcza, że sam Chrystus
Zazwyczaj przedkładał maluczkich nad możnych.
Religię przodków zachowają Turcy,
A także Żydzi; niech wiekowi starcy
Ją polecają świeżo narodzonym
Niech coraz bardziej wzmacnia tam swe siły!
Nasze zwyczaje zmienią się w bydlęce
Już za kilka lat, gdy nauki ojców
Znikną że świątyń całkiem usunięte,
Zaś obrzędy Mszy zostaną do końca
Unicestwione. Czy po to po świecie
Tak długo Słowo Boże wędrowało,
Z trudem nauki utrwalając swoje
Wśród dzikich ludów, by w końcu stygijski
Wicher porywem nagłym powywracał
Czcicieli prawdy? Czy po tylu latach
Święty Dominik będzie potępiony?
Czy na Franciszka spadnie nowy krytyk?
I czy kaptury ściągnie Bernardynom -
Rzecz to haniebna - by się poświęcili
Odwiedzaniu miejsc bliższych temu światu:
By łatwiej mogli wejść do lupanaru
Oraz gospody, w czym by im przeszkadzał
Habit z wyglądu łatwy do poznania?
Także matronom zdejmuje zasłony
Wzbraniając przy tym posłuszeństwa mężom.
Czy po to, żeby nic już nie stawało
Na drodze zdradom i ohydnym czynom?
By samowola, przyzwolenie zbrodni
Rządziły światem? Czy klasztory mają
Zostać rozwiązane, od wieków bezpieczne,
Przez świętych mężów niegdyś założone
I zamieszkiwane? Dobre obyczaje
Je umacniały, zawsze drżały z lękiem
Przed złym przykładem. Jakże łatwo giną
Gdy tak przeciw nim podżega przywódca
Bandytów! My zaś ślepo ulegamy;
Porywa ludzi niegodne pragnienie
Zdobycia łupów; do wielkiego grzechu
Popycha chciwców i wszystkie świątynie
Wydaje na żer haniebnej grabieży.
Lecz mała strata, jeśli po zabraniu
Złota, Reguła zostanie przy życiu.
Dlaczego znoszą te właśnie modlitwy,
Przez które nieszczęść rozlicznych przodkowie
Zwykli unikać? Przez nie odsuwali
Wszelkie pokusy świata, co oszalał
Od srogich trucizn, które nawet zdrowe
Całkiem umysły tak otumaniają,
Że aż nie mogą rozpoznać nakazów
Ku prawdziwemu wiodących zbawieniu;
Gdy tak bogactwa podziwiają wierząc,
Że źle ich nie mieć, wreszcie usiłują
Zdobyć je w sposób godny czy niegodny,
Nic już wspólnego nie mają z Chrystusem
Ubogim. Sami stają się nędznymi
Sługami rzeczy o niskiej wartości.
Czy tak nam każą spędzić krótkie życie?
Wśród groźnych zdarzeń, ciągłej fali zbrodni?
Ożenek radzą braciom zakonnikom,
Pannom w klasztorze zamkniętym zamęście.
Nie zezwalają na odosobnienie;
Wzbraniają innym bez zastanowienia
Swobodnej służby Bogu Wszechmocnemu
W cichej samotni ci, którzy chcą ludzi
Im niepodobnych zepchnąć z prawej ścieżki
I w brudach własnych chcą unurzać wszystkich.
Tych, co od ślubów odwiedli czystości
Motają w sidła. O złości! Obłędzie
Służący wiernie niegodziwej zbrodni!
Jedna jest droga, którą nasze życie
Się doskonali, ten stopień najwyższy,
Który nauka Chrystusa zaleca
I żadna inna nie jest tak bezpieczna
Od sideł diabła. Sam Bóg nam wskazał
Ścieżkę tę jedną, gdy chodzi o ciało,
Pewniejszą niźli wszelkie pouczenia,
Która by wiodła z dala od uścisków
Kobiecego ciała. Pragnął On nielicznym
Wyznaczyć sposób życia właśnie taki,
Jaki - jak widać - jako zabroniony
Wy odrzucacie, gdy dzika i wstrętna
Żądza gna myśli, pomaga dorzucać
Słomy do ognia budzącego grozę.
Czy więc skoro was pali świerzb, świąd trawi,
Nie wolno już żyć nikomu w czystości?
To jakby uznać, że ponieważ żywot
Świni jest ciężki, powinna turkawka
Zginąć niewinna! Gdy stygijski tyran
Tak to obwieszcza prawo, jego sługi
Wnet za nim dążą w wielkim poruszeniu;
Tak doskonały za śmiertelną chwilę
Wyznaczył zastaw. Tak więc to jedynie
Może dopomóc światu, co miał zginąć,
Że klauzurowa mniszka nie pogłębi
Tego upadku ludzkiego plemienia,
Zaś mnich zrzuciwszy habit swój nie będzie
Na zakazanym pólku zbyt rozpustnie
Igrał i służył całymi latami
Złej ladacznicy zamiast Chrystusowi;
Zmysłów i karku nie podda pod jarzmo
Bolesne, które bez upadku tylko
Nader nieliczni potrafili znosić.
Aż dotąd trwają błędy pierwszej Matki!
Przynajmniej tego chcemy się dowiedzieć
Skąd jest ta władza, dzięki której ojców
Świętych tak licznych wolno było skazać?
Jeśli od Boga, jak zdajesz się wierzyć,
Pokaż insygnia godne boskiej mocy,
Tak, byśmy mogli przyjąć, że skreślane
Są z woli nieba czyny, których Święci
Dokonywali, którymi Duch Święty
Kierował tak, jak niegdyś przyrzekł Chrystus.
Skoro przychodząc obiecał na zawsze Pozostać
z nami, mamże wątpić, czy On
Nadał zasady, których nam kazali
Dochować Święci? Wszak żeby nie było
Już po ich śmierci żadnych wątpliwości,
Chwiejne umysły ludzkie wsparły cuda.
Dlatego niech mnie wydeptana ścieżka
Zawsze prowadzi, którą mi w młodości
W skazali moi najdrożsi rodzice;
Jestem gotowy to, co postanowią
Zwierzchnicy spełnić, byleby nie było
Przeciwne prawu boskiemu i byle
Nie niosło z sobą żadnej ciężkiej zbrodni.
Pod przewodnictwem zwykłego człowieka
Jest zagrożenie, że złych unikając
Popadnę przy tym w jeszcze gorsze rzeczy.
Nie naszą sprawą jest dobre od złych spraw
Odróżniać. Kościół niechaj te zatwierdzi
Nowości, które wymyśliłeś i chcesz
Bym je przedłożył nad dawniejsze rzeczy.
Nie chcę iść za tym, co plebs hałaśliwy
Okrzyknął świętym gdzieś tam na ulicach,
Kiedy co lepsi pokonani siłą
Trwali w milczeniu; pragnę być posłuszny
Słusznym poleceniom tych, których Bóg wyniósł
W śród zamieszania tego na wyżyny
Lub jeśli wolisz, wspiąć się im pozwolił.
Dlaczego bowiem mielibyśmy wzbraniać
Tych rzeczy, którym rady Wszechmogący,
Pan nasz Wszechwładny? Cóż więc, że obłędna
Chciwość panuje, pożądanie władzy
Palącym żarem dotknęło tak licznych
I bez oporu idących prowadzi
Na jakiś śliski grunt. gdzie nie zdołają
Pewnie postawić swoich chwiejnych kroków?
Cóż, że widzimy, jak pod płaszczykiem
Kapłaństwa dzikie wilki się skrywają
I zamiast ojców mamy pysznych panów
Oraz bezwzględnych tyranów? Cóż
Niektórzy ludzie haniebnie handlują
Nawet świętymi godnościami oraz
Wydzierają to, co należne cnocie
Prawdziwej, siłą, przekupstwem, podstępem
Jakimś bezbożnym? Wszak są to jedynie
Igraszki losu jakieś bez znaczenia,
Które w ogóle nie mogą zaszkodzić
Tym duszom, które wyruszyły z nieba,
Jeśli najlepszej nauce Chrystusa
Zostaną wierne. Te niegodziwości
Mogą do zguby przywieść swoich twórców.
Gdyby po tamtych miały nawet nadejść
O wiele gorsze, nie jest rzeczą dobrą
Z tego powodu wyrywać i niszczyć
To, co jest słuszne, i nie godzi się, by
Wszyscy na wszystko mieli przyzwolenie.
Czy więc naprawdę mamy być posłuszni
Luteranom, w których - jeśli zmilczeć rzeczy
Nader haniebne, które są przedmiotem
Ohydnych plotek - nie widzę nic prócz słów
Bezbożnych, które plują tylko jadem
Zarazy oraz - choć prostackie - puchną
W opasłe księgi? Takie słowa język
Ciężki od wina, w ataku wściekłości
Ciska na wiatry, gdy już dłoń pijana
Porwawszy ostre żelazo wznieciła
Zaciekłą zwadę. Gdyby ktoś te słowa
Rozważył trzeźwym umysłem, dostrzegłby,
Ze w nich miłości brakuje prawdziwej
I że odchodzą daleko, Chrystusa
Ślady wzgardzone całkiem porzucając.
Lecz jednak w oczach ludu zwiedzionego,
Który im uległ, zdają się wspaniałe,
A zdaniem wielu pochodzą z niebiosów.
Wszędzie za nimi już ludzie zdążają
Z wielką ochotą. Tak przyjdzie Antychryst,
Przyniesie z sobą same słodkie rzeczy,
Miłym powabem zmiękczy wówczas serca
Szykując sidła; wielu oszukanych
Podstępem, sztuką przewrotną, zawiedzie
W progi Tartaru. O królu Zygmuncie!
Jakież pochwały więc Ci się należą,
Skoro jak skała na morzu przez wiatry
Nieporuszona, z mocą znosisz ciosy
Odpierasz fale, które z bliska rykiem
Szturmują twą pierś; Ty dla ludu swego
Jesteś pasterzem o niezwykłej sile.
A dbasz nie tylko o człowiecze sprawy,
Gdy pokój niesiesz ludziom i odganiasz
Potężnych wrogów od ich karków, których
Pcha ślepa żądza naszej krwi do rzezi,
Gdy dbasz o dobro publiczne i władasz,
Stosując miarę sprawiedliwą wobec
Twoich poddanych. Z równie wielką mocą
Strzeżesz spraw nieba, gdy baczysz, by naród
Nie doznał szkody żadnej od sąsiadów,
Trzymasz z daleka od granic królestwa
Wątpliwych mędrców. Ci każą pozbawić
Świątynie złota im poświęconego,
Pobożnych śpiewów zakazać, wyrzucić
Woskowe świece. Ty zaś ten blask cały
Starasz się zwiększać niezmiennie; Kościoły
Coraz to większym bogactwem ozdabiasz,
Aby tym bardziej miał je lud za godne
Czci i szacunku, żeby święta wiara
Wciąż trwała mocna wśród naszych dziedziców.
Ci głupio krzyczą, że Świętych w kościołach
Nie można znosić, prastare wyrzucić
Każą obrazy. Ty zaś nowych świętych
Starasz się przydać świątyniom, za prawdę
To, co przeciwne słowom tamtych, mając.
Przedkładasz w Rzymie cuda, których Jacek
Tu dokonywał, czyny Kazimierza
Twojego brata tamże opowiadasz.
Przedstawiasz obu jako nader godnych
Wpisania w grono świętych',
Nawet jeśli Ci protestują, proszę byś to robił
Nadal; niech zawsze twe kościoły zdobi
Ich piękno, zwłaszcza że nic nie jest milsze
Ani ważniejsze dla Boga na świecie
Od wszelkich świątyń oprócz duszy czystej,
Bez żadnej zmazy: niechaj w swoim wnętrzu
Zbuduje kościół, kto chce, by modlitwy
Jego zostały z wdzięcznością przyjęte
Zaś on sam godnym uznany nieść dary.
Tak więc te miejsca, gdzie się poszukuje
Zbawienia, skoro powstały za sprawą
Tak wielkich ludzi, zaś od lat tak wielu
Zwyczaj zatwierdza ich istnienie, skoro
Ich strzeże jako dojrzewalni wiary,
Co za szaleniec zapragnąłby zmieniać
Za poduszczeniem płochego doradcy,
Tak, by nie trwały dość mocno przy swoich
Własnych zwyczajach, by nie czczono świętych
W tych miejscach, z których oni pochodzili?
Wszak Bóg Wszechmocny z ogromną dobrocią
Poprzez te sługi czyni swoje dzieła;
Szerzy je w świecie, aby ich imiona
Szeroko znane z powodu dokonań
Nas śmiertelników biednych zachęciły
Do rozważenia, jaką wybrać drogę
I którędy iść; Bóg chce, by do świętych
Ciągnęli wierni, dążąc ku wyżynom,
Zgodnie z nauką Chrystusa, by chcieli
Senne umysły wysilić choć po to,
By z ich pomocą łatwiej wznieść się w górę.
Wszak także świętych przeznaczył Najmędrszy
Na nasz pożytek. On gdy stwarzał niebo
Ziemię i wszechświat, napełnił je wszystkie
Rozmaitymi rzeczami, abyśmy
Dzięki nim mogli cieszyć się wspaniałą
Jego dobrocią. Moc swoją rozpostarł
Na wszystkie strony, by wszelkie stworzenie
Mogło się jakoś przysłużyć ludzkiemu
Rodowi, żeby nie było wręcz rzeczy,
Która nie zdoła mu przynieść korzyści.
Gwiazdy wskazują więc drogę i ziemie
Opromieniają, płonąc z tajemniczą Siłą.
Zwierzęta i ryby, i ptaki
Niosą swe dary, jeśli mam nieliczne;
tylko pokrótce wymienić przykłady.
I sama ziemia tak licznym owocem
I metalami wspomaga człowieka.
Poza tym drzewa krzepką moc swoich pni
Ofiarowują, klejnoty mienią się
Zaś kolorami różnymi. Drobny kwiat,
Więdnące ziele pragnie dowieść swojej
Wartości; miejsce na polu, gdzie rośnie
Chce wynagrodzić, dba, by stać się miłym
Ogrodnikowi. Nie można powiedzieć,
Żeby cokolwiek powstało na próżno,
Bez wyraźnego pożytku dla ludzi,
I to gdy nawet, wszystko rozważywszy,
Dojdziesz do samych anielskich zastępów.
Jedynie owi, dla których Wszechmocny
To wszystko stworzył, nie potrafią temu
Sprostać. Do nich się przybliża ta Moc
W pełniejszy sposób, by błagającym Ją
O wspomożenie udzielić pomocy,
A tylko oni wcale zjednoczenia
Z Boską Potęgą nie dostąpią, chociaż
Członkami ciała są tego, co Chrystus.
Wszak z ich powodu przybył, z wysokiego
Zstępując Nieba, i strapiony znosił
Życie niegodne Go przez lat trzydzieści,
I żeby w pełni ludziom ofiarować
Szczególne dary, mocarne ramiona,
Jak nam wiadomo, rozpostarł na krzyżu,
Członki przebite gwoździami ku smutnym
Uniósł niebiosom. Gdzie tylko opływa
Lotne powietrze lądy, tam ciemności
Zakryły słońce, z okropnym dygotem
Ziemia zmiażdżyła góry. Powaliła
Wysokie skały z wielkim hukiem, marmur
Skruszyła twardy, gdy padła na nią krew
Pana najświętsza i kiedy poczuła
Że ginie ciało Stworzyciela pośród
Srogich złoczyńców. Ten bez wątpienia dzień
Właśnie to sprawił, że się tak dziwimy
Tym rzeczom, których nie możemy teraz
Ani znieść nawet; z niewymownym wstrętem
Je odrzucamy, żeby nam przypadkiem
Jakiejś korzyści niechcianej nie dały.
Czy więcej może wam przemijająca
Ofiarować żądza, co siły swe czerpie
Z otchłani, niźli Matka Wszechmocnego
Lub inni, którzy zawsze, jak widzimy,
Czynią wyłącznie same dobrodziejstwa?
Na próżno wszakże nas, bezbożny szale,
Na próżno straszysz, byśmy nie dawali
Miejsca w świątyniach tym niebiańskim mężom
Daremnie dążysz, żeby od Chrystusa
Oderwać ludzi już z nim zjednoczonych,
Których związała z Nim miłość gorąca,
Naśladownictwo wierne Jego życia,
Których wysoko wyniosła wylana
Za grzechy świata krew naszego Pana.
Dlaczego zniszczyć tych właśnie się starasz
Poprzez knowania wielce zapalczywe?
Dlaczego ciosy bezmyślnie wymierzasz
W ciało Chrystusa, w serce Najwyższego
Ojca, kiedy tak starasz się ugodzić
We współtowarzyszy Jego nieśmiertelnych?
Jeśli przytaczasz przypadek gigantów
Tu wężonogich, którzy chcieli niegdyś
postrącać bogów z wysokiego nieba,
Ty sam drżyj raczej przed straszliwym gromem,
Który ich zgładził. My jednak, lud prosty,
Który się wzdraga przed każdą nowością,
My powinniśmy trzymać się nakazów
Tych świętych mężów, by chwiejnych umysłów
Jakiś błąd zgubny czasem nie ogarnął.
Raz nas przekona, zaraz podążymy
Za tym, co lepsze. Jednak to najlepsze
Jeśli się skończą wszelkie nadużycia,
I nie będziemy zmuszeni wciąż pytać,
Jakie nowości nas pozbawią życia.
Lecz chyba tu rzekłem więcej aniżeli
Rzecz ta wymaga. Wbrew zamiarom ręka
Chora dotknęła sprawy ludzi, w których
Piersiach buzują trucizny tak dzisiaj
Rozpowszechnione. Zaś samego sprawcę
Tej potworności po krótkiej wzmiance
Całkiem porzuciłem. Ale bez wątpienia
Trud oraz troska są tu niedorzeczne:
Próżnymi słowy pragnąć i próbować
Wstrzymać upadek ludzi, których wcale
Nie poruszają pisma świętych, chociaż
Nader są jasne - rzecz to nierozsądna
Z całą pewnością; starczy nie podążać
Za tym obłędem. Tutaj chciałem tylko
Krótko o świętych, na ile wypada,
Powiedzieć mężach, po to, by Jackowi
Nic nie wzbraniało cześć od nas odbierać
W świątyniach, których tak wiele zbudował
I jako pierwszy dla nas ustanowił.
Przecież sam to Bóg Najmożniejszy sprawił,
Że taką ma cześć ten człowiek, którego
Nasz naród wielbi, nawet gdy mu siłą
Tego wzbraniają: Tak wielkie uznanie
Przez ten długi czas zyskał za przyczyną
Swoich dobrodziejstw; zresztą jak się zdaje,
Te nie ustają nawet w naszych czasach.
Ciebie Krzysztofie, za którego sprawą
Dom Szydłowieckich innym wielkim domom
Dorównał, błagam przy wtórze całego
Narodu, abyś nie ustawał nigdy
W dotąd czynionych pobożnych staraniach
A nawet jeszcze żarliwiej nastawał,
Jeżeli możesz, by pamięć o mężu
Tak doskonałym nie przepadła marnie;
W niegodnym przecież trwała zapomnieniu
Przez lat tak wiele. Ciebie wszak krewnego
Również i śluby publicznie złożone
Niespokojnymi nękają prośbami,
Byś skoro jesteś najwyższym Kanclerzem
Tego królestwa oraz wojewodą
Zechciał na barki ugięte brzemieniem
Wziąć i tę troskę!. Zachęca do tego
Sama łaskawość papieża Klernensa.
Nie będzie trudno, ręczę z przekonaniem,
Gdy dość się dowie o tych sprawach dla nas
Tak oczywistych, uzyskać zgodę,
Żebyśmy mogli czcić świętego Jacka
Na zatwierdzonych już prawem ołtarzach.
Mnie jednak zmusza mój własny los srogi,
Żebym wyprzedził nawet błaganiami
To, co ma nadejść, bym z prośbami ludu
Złączył swe modły. Lecz niech cała reszta
W głębinie serca zostanie: wystarczy
Tyle powiedzieć wyraźnymi słowy.
O święty Jacku! Jakże jesteś skłonny
Słuchać biedaków, którzy w Twym imieniu
Mają nadzieję. Spójrz na mnie chorego
Na dwa sposoby zdjętego cierpieniem:
Tu duszę grzechy przygniatają, a tam
Okrutna niemoc przepełnia me ciało.
Jego utrata jest już nieodległa.
Lecz święty mężu, Tobie chcę w opiekę
Oddać się w obu tych moich nieszczęściach,
Jednak nie proszę o to samo w obu.
Jeśli uważasz, że może zaszkodzić
Mej duszy zdrowie ciała upragnione,
To niech cierpienia opuszczą część ową,
Która choć zdrowa, może prędko zginąć,
A ciało nękają wszelakie udręki
Ze strony losu. Jeśli jednak każda
Z tych dwu mych części mogłaby być mocna
Bez wielkiej szkody, odpowiedz na modły
Wezwany w bólu! W mego ciała słabe
Członki wlej siłę. Niebiańskim rozkazem
Połóż kres wszystkim moim utrapieniom.
DO CZYTELNIKA
Dzieło to napisałem chory, wbrew zakazom
Lekarzy. Może zapytasz, mój miły,
Czemu tak postępuję? Czemu głowę słabą
Nie waham się tak narażać na trudy
Chociaż może choroba wzmóc przez to swe siły?
Zbliż się do Scytów gromady spętanych,
Których na zamku widzisz w więzach i zapytaj
Dlaczego często śpiewają wśród pracy,
Dlaczego choć wzdychają z żalu nad ojczyzną
I rozbitymi przez strzały wozami
Nucą piękne melodie nawet i w kajdanach.
Tak i ja łkając, gdy mnie schwytanego
Okrutna moc choroby więzi, koję smutki,
Na ile zdołam, siłą mego głosu.
Lecz zebrane tu słowa nie są wygładzone
Ostrzem pilnika, bowiem nic nie pragnę
Z ich pomocą uzyskać, prócz świadectwa prawdy.
Nic też dziwnego, jeśli myśl znużona
I już niemal złamana przez liczne nieszczęścia
Niedoskonałość jakąś przeoczyła.