Piszę ponownie o Zakonie Kaznodziejów, chociaż portal ten poświęcony jest św. Jackowi. Jestem przekonany, że należy przypominać dokonania i sukcesy tych, których Kościół wyróżnił ponad wszystkie inne zakony, nadając w 1245 roku prowincji polskiej przywilej noszenia czerwonych pasów do habitów, współcześni dominikanie nie korzystają z niego.

Wspomnienie o czerwonych pasach, zamieszczam jako podziękowanie dla ojca Konrada Hejmo OP, „ukrzyżowanego przez IPN”, tak można nazwać koniec historii ostatniego opiekuna polskich pielgrzymów do Rzymu.

Piszę z przekonaniem, że cierpienia jakie ponosi on dzisiaj staną się posiewem dobrego ziarna i wydadzą obfite plony.

Szczęść Boże Ojcze Hejmo!

Jesteś pierwszym dominikaninem jakiego anonimowo w życiu spotkałem. Jesteś w moich oczach współczesnym symbolem martyrologii braci od św. Jacka. Nie spodziewałem się, że to kilkuminutowe spotkanie w 2003 roku, wpisze Cię w ten jackowy portal.

  

W artykule ( tutaj)  o odkryciach kolekcji obrazów w Piacenza wspomniałem o uroczystości chrztu małej Marii w bazylice św. Piotra na Watykanie, to niecodzienne wydarzenie miało miejsce w niedzielę dn. 18 maja 2003 r. Zaraz po nim w poniedziałek 19 maja, wręczyłem książkę, papieżowi Janowi Pawłowi II, napisaną przez mojego przyjaciela JR Kurylczyka pt. „Papież”. – Ryszard dowiedziawszy się, że jadę do Rzymu, wyjął z teczki książkę, napisał dla papieża dedykację i poprosił - zawieź ją do biblioteki w Watykanu, bardzo bym chciał, aby była w ich zbiorach- tak poprostu powiedział.

Stało się to na Placu św. Piotra pod murami bazyliki, podczas Pielgrzymki Narodowej do Rzymu. Kiedy siedziałem z rodziną wśród tysięcy pielgrzymów na środku palcu, wsłuchując się w słowa Jana Pawła II, z książką Kurylczyka w torebce, nagle podniosłem się z krzesła, oddałem córce aparat fotograficzny, komórkę, opróżniłem kieszenie i wyszeptałem jej do ucha – idę do papieża dać mu książkę. Nie czekając na jej reakcję oddaliłem się w kierunku policjanta pilnującego naszego sektora. Zapytałem go – Czy może mnie przepuścić, do kolumny pielgrzymów z darami, gdyż chcę podarować papieżowi książkę. Badawczym wzrokiem spojrzał na mnie i na okładkę książki z obrazem siedzącego na tronie papieża, nacisnął przycisk telefonu i coś po włosku zaczął gadać. Potem pokazał mi palcem innego policjanta, zamachał do niego ręką i lekko popchnął mnie w jego kierunku. Poszedłem pasami rozdzielającymi sektory, za chwilę byłem już przy nim. Był to chyba jakiś generał, czarny mundur lśnił się mu złotymi guzikami i naszywkami. Powtórzyłem prośbę. Po badaniu wzrokiem, ten również nacisnął przycisk w telefonie, dłużej o czymś rozmawiał, po czym kazał mi czekać przy nim. Czekałem, stojąc na skraju placu przed schodami do bazyliki, słuchając papieża i myśląc, że tu się chyba coś dobrego dzieje skoro jeszcze mnie nie aresztowali.

Patrzę na schody i widzę, że leci po nich jakiś człowiek w białym habicie, z siwą głową, podbiega do generała, coś gadają po włosku. Zakonnik spojrzał na mnie i zapytał - Czego chcesz ? – Chcę podarować Ojcu Świętemu tę książkę z dedykacją – odpowiedziałem. Rzucił na nią okiem i nie pytając dalej z zaufaniem objął mnie ramieniem. Choć idziemy- powiedział łagodnie i poszliśmy, zaprowadził mnie na koniec kolejki pielgrzymów z darami i zostawił. Był to ojciec Konrad Hejmo OP, pierwszy dominikanin jakiego w życiu spotkałem. Kilka miesięcy później rozpoczęła się moja historia ze św. Jackiem i trwa do dzisiaj. O zdjęciach z wręczenia książki, które to przypadkiem zrobił mi Arturo Mari i które za sprawą św. Jacka po latach odnalazłem w zbiorach L'Osservatore Romano napiszę przy innej okazji.

W historii Polski nie ma zakonu, który zasługami dla kraju i wiary mógłby dorównać Zakonowi Kaznodziejów.

Dominikanie z Jackiem Odrowążem na czele, jak żaden inny zakon ponieśli na Wschód wiarę i cywilizację, wzbudzając zapał i prawdziwą, głęboką pobożność wśród ludu. Ci misjonarze – Polacy podtrzymywali i rzucali pierwsi plany unii Litwy i Rusi z Polską, przygotowując pod nią grunt przez swoją pracę apostolską. Trwali dzielnie na swoich misjach dopóki przemoc fizyczna ich nie usunęła. Działalność na kresach Polski nie była wysiłkiem ginącym bezpowrotnie i nie pozostawała bez śladu, gdyż przypominała ona narodowi polskiemu jego posłannictwo dziejowe.

Heroiczny wysiłek braci i męczeńskie ofiary zostały szybko docenione. Papież Innocenty IV, wynagradzając poświęcenie pierwszych dominikanów prowincji polskiej, na soborze lugdunskim r. 1245 zrównał prawie ich zakon z godnością kardynalską, dając przywilej używania kapeluszy, pasów, rękawiczek i obuwia koloru czerwonego. Bracia, potem jednak z pokory zarzucili te stroje, pozostawiając czerwone pasy, jako znak o ich gotowości do przelania krwi za świętą sprawę. Dominikanie polscy, nie bacząc na niebezpieczeństwa i trudności, z najwyższym poświęceniem spełniali swe misjonarskie zadanie. Przysposabiając się do dalekich misji, uczono się po klasztorach języka wołoskiego, ormiańskiego i tatarskiego, a naśladując św. Jacka, szło wielu współpracowników na daleki wschód, gdzie wielu ginęło śmiercią męczeńską zadaną przez Mongołów, albo odszczepieńców ziejących nienawiścią do Kościoła Łacińskiego. Tak zginęli w Haliczu w 1240 bł. Adrian z sześcioma braćmi, bł. Urban umęczony z dwunastoma braćmi w 1245 r., bł. Stanisław ginący z całym zgromadzeniem w Czerwonogrodzie.

Czerwień była barwą narodową, podkreślającą, że klasztory stojąc na granicach Rzeczpospolitej, były strażą przednią apostołującej Polski, której dziejowym posłannictwem była obrona kresów wschodnich od zalewów mongolskiego pogaństwa i wschodniego odszczepieństwa oraz kresów zachodnich od równie groźnego niemieckiego luteraństwa. W XX wieku przywilej noszenia czerwonych pasów podkreślił papież Pius XI wobec całej kapituły elekcyjnej, która po odbytym wyborze wraz z nowo wybranym generałem O.Gillet, zwyczajem uświęconym tradycją, udała się 25 września 1229 roku na audiencję papieską, prosząc głowę kościoła o błogosławieństwo. Pius XI łaskawie przyjął kapitułę, rozmawiał z przedstawicielami poszczególnych prowincji, a kiedy zbliżył się do definiorów prowincji polskiej, zapytał ich po łacinie „ ubinam habetis cingula rubea” ? gdzie macie pasy czerwone, zaznaczając równocześnie wobec wszystkich przedstawicieli zakonu, że jest to przywilej tylko prowincji polskiej.

W nowej Polsce nie korzystają bracia ze swoich starodawnych przywilejów, milczą i niewiele mówią o wielkim wkładzie w wyzwolemie narodu z komunizmu - tej z sukcesem zakończonej misji w której to na koniec z pierwszych szeregów wyrwano im brata K. Hejmo i brata M. Ziębę.

Źródło (72)i tutaj