cimg1234"Lednica Jezusowi Chrystusowi. Hej !"-  Byłem zdumiony usłyszawszy to wołanie nad jeziorem Lednickim, płynące z ust ojca Jana Góry - to był  okrzyk przez głośniki do tysięcy młodzieży przybyłej do kolebki polskości. A oni ? Jedni, leżeli na trawie na karimatach, inni wirowali w tańcu, śpiewali. Taką to obecnością swą modlili się. To nowe misterium wiary - pomyślałem ?!

O tym jak młodzież wybrała św. Jacka na swego patrona w III tysiącleciu jest ten mały reportaż.

Jezusowi Chrystusowi – Hej ! To tak jakby powiedzieć do kogoś „Cześć” - dotarło do mnie, ale Bogu – Hej?! Jak to?. Chyba tak to, że ta współczesna młodzież wokół mnie, zupełnie inaczej widzi  naszego Pana. Może „Hej” znaczy dla nich coś więcej. Oznacza, że przekazują pozdrowienie nie monumentalnej postaci Syna Bożego, a bliskiemu sobie przyjacielowi przed którym można się otworzyć -  rodzicowi z którym można pogadać – nadziei której można zaufać. To „Hej” skraca dystans w życiu i dopuszcza kogoś w naszą bliskość. Tym razem jest to Jezus Chrystus.  Przecież „Hej” wypowiedziane u górali znaczy to samo co amen, czyli tak - akceptuję. Nie w transgenicznej postaci  ale w ludzkiej bliskości akceptuję cię Jezu. Odkryłem!

„Przemień wodę w wino Panie jak dawniej w Kanie”- tak śpiewają swą kultową pieśń, tańcząc, kręcąc młynki rękami i klaszcząc w dłonie - jak na weselu. To nie wołanie o cud  dla samego show jak w pałacu  u Heroda, nie wołanie o widzialne znaki działania mocy nadprzyrodzonych. To brzmienie wyśpiewanej modlitwy o pomoc w dokonaniu przemiany wewnętrznej. Ci dumni wyznawcy Boga, niekiedy z kolczykami nanizanymi w ciało,  tańczący i śpiewający, a nie na kolanach w pokorze, kochają Chrystusa inaczej, po swojemu.  Nawet jeśli mają kolczyk nad brwią, na twarzach mają stygmaty wiary i skupienia. Słuchają pokornie,  wtedy, kiedy ojciec Góra  woła o modlitwę. Prosi i rozkazuje.
- „Bądźcie cicho, teraz będziemy się modlić do Najświętszej Panienki (...)” zapada cisza na tłumami.
Przyjechało ich ok. 200 tysięcy. Byłoby więcej, gdyby nie wyjechało w międzyczasie te 2 miliony z raperskiego przeboju tego lata.
Staliśmy między tymi dzieciakami Witold i ja. Tylko chyba św. Jacek był starszy od nas. Absolutnym dla nas zaskoczeniem było miejsce w jakim się znaleźliśmy i doznawane tu przeżycia.

Święty Jacku - tak jak w Rzymie, wybrałeś Adama kolegę mojego i posłałeś mu gołębia pod obiektyw aparatu, aby wskazał twą postać na kolumnadzie Berniniego, tak teraz posłałeś ze mną Witka na Lednicę.
Znaleźliśmy się tu razem, wracaliśmy przypadkiem jego samochodem ze spotkania służbowego w Sowiej Dolinie. Witek do Lednicy jechać nie planował, ale zgodził się w niej się na chwilę zatrzymać, gdy go o to poprosiłem. W samochodzie, z radia dowiedział się szczegółów o tej uroczystości. Dla historii naszej obecności na tym zgromadzeniu młodych zaskakujące jest to,  że Witek w nadzwyczjny sposób, bez przepustek, doprowadził nas do stóp ołtarza w "Bramie Rybie". Ja sam, tam bym nie dotarł, bo było to w normalny sposób niemożliwe.

Kiedy po przejściu 5 km lasem i polami znaleźliśmy się na terenie olbrzymiego obozowiska z bramą w tle - Witek, który był poirytowany, że policja nie pozwala bliżej podjechać samochodem powiedział z determinacją:
– Teraz idziemy pod ołtarz!
– Nie damy rady, nie mamy biletów do pierwszych sektorów, ani przepustek- odpowiedziałem.
– Choć damy radę!
Szliśmy poprzez  sektory, mijając ludzi porządkowych: wojskowych, strażaków, harcerzy. Ci z podejrzliwością spoglądali na nas. Co i rusz któryś pytał  twierdzącym tonem.
- Identyfikator panowie mają?
Witek nawet nie odpowiadał i nie spoglądał w stronę pytającego, pokazując wyższośc posiadanej rangi. Ci co go znają bliżej wiedzą, że to nie było konieczne. Ten facet ma to coś w wyglądzie co wzbudza dystans i respekt. wygląda jak wcielenie orła z godła amerykańskiego. Takiego mi przewodnika dałeś św. Jacku.  Stanęliśmy na granicy sektora, blisko ołtarza, tuż przy ziemnym wale zwanym „Via Appia Lednica” - drogi  prowadzącej do Bramy Trzeciego Tysiąclecia. Wał ten ma z pół kilometra długości. Dalej iść nawet nie wypadło. Byliśmy w centrum uroczystości.
Ty, św. Jacku przybyłeś tu po raz pierwszy w 2000 roku  z Janem Pawłem II. Teraz przyjechałeś pociagiem Intercity nazwanym twoim imieniem i wjechałeś w procesji, drogą do bramy, w ukwieconym wozie ciągnionym przez braci dominikanów. Wóz się zatrzymał tuż naprzeciw nas i młodzi dominikanie zdjęli z niego Twoją relikwię w złotej puszcze  i podnieśli na swe ramiona. Stanęli. Wszyscy śpiewali „Poślij nas...” kręcili młynki nad głowami i klaskali. Obok mnie śpiewała i tańczyła dziewczyna z drutami na zębach.  Klaskała w moje dłonie „na dwa”. Robiłem to samo co ona. Cieszyłem się. Gdzieś dalej tańczył mnich w brązowym habicie z gołymi stopami w sandałach, z jowialną uśmiechniętą twarzą. Tłumy falowały. Nagle przed barierkę wybiegła młoda zakonnica w szarym habicie. Klęknęła na jedno kolano wyprostowana jak strzelec, sięgnęła prawą ręką do torby, jak do kabury i wyjęła szybkim ruchem aparat z teleobiektywem, aby zrobić zdjęcia relikwii z powiększeniem teleskopowym. Niebywałe, zapamiętałem ją klęczącą, jako ten marmurowy posąg współczesnej Diany.

Św. Jacku, kiedy tak stałeś na wzniesieniu drogi uniesiony na ramionach braci, byłeś mistycznie wśród nas obecny. Brałeś w przywództwo dziewczyny i chłopaków z pokolenia JP II.  W uwielbieniu twojej osoby, nowicjusze z orszaku w białych habitach zaczęli tańczyć wokół tych co trzymali  twą relikwie, podnosząc stopami kurz. To nie było po kościelnemu. Pewnie hierarchowie głowy w tył odwracają nie zwykli do takich pogańskich bezeceństw, pomyślałem (zobaczcie filmik). Z drugiejm jednak strony, patrząc na tańczących zakonników można zobaczyć radośc Dawida podskakującego z radości przed Arką Przymierza, gdy wprowadzał ją do Jerozolimy. Teraz. Ty Jacku jesteś reżyserem,  sceny podobnej do tej biblijnej. Znów jesteś św. Jacku na misji tym razem w naszym neopogańskim świecie. Nachodzi mnie refleksja.  Trwa dzieło stworzenia w którym Bóg wyznaczył rolę człowiekowi. Św. Jacku przeprowadź to młode pokolenie przez "Bramę Rybę" i poślij w Trzecie Tysiąclecie na chwałę Boga i ku nauce innych dla dokończenia boskiego dzieła stworzenia. My starzy zostaniemy tu, aby nie zepsuć tworzącego się wokół nas świata, ich swiata.

Dziewczyna stojąca obok zaczęła kaszleć. Oni tu są od wczoraj, śpią na ziemi - pomyślałem. Zapadał zmrok. Zrobiło się zimno. Wyciągnąłem z kieszeni aspirynę, którą miałem przypadkiem. W pierwszej chwili nie chciała wziąć. Na trawie leżał chłopak, chyba spał. Miał rozgrzane policzki. Powiedziałem jej: - On chyba jest chory? Poczułem łzę wzruszenia w oku patrząc na tego dzieciaka.
- E, to nic -odpowiedziała.
- Daj tę aspirynę jemu, jak wstanie. Wzięła.
W międzyczasie poniesiono Twą relikwię na ołtarz. Ojciec Góra zawołał – Karmiłeś kiedyś św. Jacku naród w głodzie Słowem Bożym i chlebem,  nakarm nas teraz. Pod ołtarz wniesiono kosze chleba. Arcybiskup je pobłogosławił. Było tego tysiące - dla wszystkich. Jedliśmy ten chleb niczym "jackowe" pierogi, które rozdawałeś głodnym,  co naród pamięta do dziś.
- Jest w nim kminek -odkryłem - i coś jeszcze ?
- Witek mówi:  chyba też i anyżek.
Stojący obok chłopak słyszący rozmowę naszą z przekonaniem i znawstwem podpowiada.
- I kadzidełko. - To kadzidełko? - dziwię się.  Dla nich chleb ma smak świętych dymów. (Przepis na placki św. Jacka znalazła Iwona, publikujemy link w następnym artykule)

Trzeba nam wracać do domu. Noc się zbliża. Przed nami 5 km pieszo  i 300 km samochodem.
- Idziemy i gadamy - Nasze pokolenie musi naprawdę odejść - mówię- bedzie tak jak, jest jak w Biblii.
- Nie dla nas nowe Jeruzalem. Pokazaliśmy młodym drogę, ale zmarnowaliśmy szansę, bo to dla nich trzeba nam było budować piętnaście lat temu domy i banki na rżyskach i w kretowiskach , śpiewają o tym  Golcówie. Zabrakło nam starym rozumu,  dlatego teraz stoją w Polsce zagraniczne supermarkety i banki.
Na Lednicy mówili, że jest mniej młodzieży niż ostatnio - zapewne wyjechali - dodaje Witek. - Tak. Zabrakło tu kilku tysięcy z tych, którzy tułają się po świecie za lepszym jutrem, którego nie widzą w ojczyźnie. Tak sobie dyskutujemy.

Zanim doszliśmy do samochodu, okazałeś nam św. Jacku łaskę i wynagrodziłeś Witkowi trud, a ja skorzystałem.
Mieliśmy do naszego samochodu przejść 5 km, po 3 godzinach stania na uroczystości,  była to niezbyt miła perspektywa. Cóż jednak zrobić. I wtedy św. Jacku przybyłeś z pomocą. Patrzymy. Wyjeżdża z parkingu biały polonez. Witek podchodzi i pyta kierowcę, czy by nas podwiózł. Ten życzliwie się zgadza. Wsiadamy.
Prosimy tylko o podwiezienie kawałek, do drogi polnej.
– Gdzie stoicie ? - pyta kierowca.
–  Nie wiemy, ale to daleko. O tam za lasem,  pokazuję ręką do tyłu. –  Są tam autobusy?- pyta.
–  Tak, jest parking autobusowy i osobowy.
–  Ja tam właśnie jadę, jestem stąd.
Kierowca, okazuje się proboszczem miejscowej parafii w Sławnie. Z uroczystości do domu musi odwoieźć  wcześniej staruszka, ojca. Nasz parking jest, jak się okazuje, pod jego wioską. Zamiast iść godzinę, jesteśmy tam w kilkanaście  minut.
- To nieprawdopodobne, że złapaliśmy aż taką okazję- mówi Witek do księdza na pożegnanie.
- To nie przypadek - odpowiada zagadkowo ksiądz - Bóg zapłać księże proboszczu i Szczęść Boże
Co mamy począć z tym przypadkiem?. Wypada podziękować  Tobie św. Jacku za załatwienie podwózki
-Bóg zapłać ?
-Nie to nie tak.
-A jak? Wystarczy zwykłe ludzkie dziękujemy? W podziękowaniu siadam i piszę tę relację na kolanie przy samochodowej lampie,  Witek prowadzi auto do domu.

 

cimg1237 cimg1273 cimg1276